środa, 23 października 2013

II Maraton Kampinoski

19 października 2013

Piąty maraton w tym roku, drugi przełajowy. Jednakże okazało się, że z maratonu zrobił się ultra maraton, ale po kolei.
Do biegu się jakoś specjalnie nie przygotowywałem. Trzy tygodnie od Maratonu Warszawskiego a w międzyczasie prawie w ogóle nie biegałem. Zarówno dlatego, że start w Warszawie dał mi mocno w kość, ale przede wszystkim z powodu braku czasu. Dlatego też, stanąłem na starcie z myślą o ukończeniu i czerpaniu przyjemności z biegania w przepięknej scenerii Puszczy Kampinoskiej.


Z podobnym podejściem do biegu podszedł również mój kolega i plan na bieg był taki, że biegniemy razem.
Na starcie stanęliśmy z mapami w ręku i z Camel bagiem na plecach.


Co prawda mapa tylko schematyczna, ale trasa nie wydawała się zbytnio skomplikowana. Do półmetka w Rostoce w zasadzie cały czas czerwonym szlakiem, następnie nawrotka i zmiana szlaku na zielony, później żółty, znowu zielony i do mety.
Jednakże, jeśli podczas biegu więcej zwracasz uwagę na aurę niż na oznaczenia to o pomyłkę nie trudno.




Na półmetku czas całkiem dobry, forma również nie najgorsza. Razem z Kolegą biegliśmy dalej zielonym, ale w pewnym momencie zaczynamy się orientować, że nie widać dodatkowych oznaczeń trasy z biało-czerwonej taśmy. Pojawia się pierwszy niepokój, ale biegniemy dalej już bardziej czujni. Po pewnym momencie, analizujemy schemat mapy i zaczynamy nabierać pewności, że coś jest nie tak. Zaczynamy biec z powrotem ale bez pełnego przekonania. W pewnym momencie dotarliśmy do bardziej szczegółowej mapy na tablicy informacyjnej. Teraz już mamy pewność, że jesteśmy tam gdzie być nas nie powinno. Cofamy się więc dalej aż dotarliśmy do miejsca gdzie powinniśmy skręcić z zielonego w żółty (bo okazało się, że pobiegliśmy prosto zielonym zamiast skręcić w lewo w żółty). Cała zabawa kosztowała nas dodatkowe 6-7 kilometrów.
Dalej bieg przebiegał już prawidłowo. Byłem bardzo zaskoczony, że fakt dodatkowego kilometrażu nie wpłynął w ogóle na nasze morale. Jednak stres spowodowany poszukiwaniem prawidłowej trasy spowodował, że szybciej zacząłem opadać z sił.
Jak dobiegliśmy do 5 punktu kontrolnego okazało się, że punkt został już zwinięty. To również spowodowało w naszych głowach trochę zamieszania i niepokoju czy znowu coś nie poplątaliśmy. Teraz już bardzo regularnie śledziliśmy mapę.
W pewnym momencie trasy minęliśmy się z ratownikiem medycznym który wyruszył na poszukiwanie nas. Poinformowaliśmy co zaszło i że wszystko z nami w porządku i pobiegliśmy dalej.
Z sił opadałem coraz mocniej. Tym bardziej, że już przekroczyliśmy dystans maratoński a biec trzeba było dalej. Teraz pojawił się dodatkowy stres – zmieścić się w limicie czasu (6 h).
 W końcu meta pojawiła się w zasięgu wzroku. Wykrzesaliśmy resztki sił i ostatecznie dobiegamy z czasem 5:48:35. Na mecie czekano już tylko na nas.
Ostatecznie według Endomondo wyszło 49.91 km. Dlatego śmieje się, że to był mój pierwszy ultra.

Pomimo tych komplikacji jestem bardzo zadowolony z tego biegu. Bardzo mi się podobało i planuję wykorzystać te trasy do przygotowań do biegów ultra już takich prawdziwych.

piątek, 11 października 2013

Korona Maratonów Polskich

2012 - 2013



Warszawa  – 29.09.2013       4:22:29
Dębno        – 07.04.2013       4:46:19
Poznań      – 14.10.2012       4:47:42
Wrocław    – 16.09.2012       4:58:19
Kraków      – 22.04.2012       5:18:06


35 Maraton Warszawski

29 września 2013

Kolejny maraton z cyklu Korony Maratonów Polskich – piąty i ostatni. Do biegu przygotowywałem się bardzo solidnie. Przebiegłem w tym roku cztery maratony i dwie połówki. Do tego sporo długich wybiegań jak również inne rodzaje treningów, zarówno wytrzymałościowych jak i szybkościowych.
Na starcie miałem dobre samopoczucie i wiarę, że będzie dobrze. Ponadto, pogoda idealna – nie za zimno i nie za ciepło. Plany były ambitne, zejść poniżej 4:15.
Pomimo dobrego przygotowania miałem obawy graniczące z pewnością, że wyniku nie uda się osiągnąć. Miałem cały czas w pamięci Półmaraton w Błoniu z przed miesiąca który poszedł mi bardzo źle. Z drugiej strony, rekord życiowy z Orlenu w kwietniu 4:38:51 do planów poniżej 4:15 to prawdziwa przepaść. Dlatego myślałem sobie, że wszystko co uda się urwać z tego wyniku to i tak kolejny mały sukces.
Plan na bieg był prosty. Wystartować spokojnie i po ok. 5 km przyśpieszyć do tempa ok. 5:50 i tak dobiec na metę. Plan jednak musiał ulec drobnej korekcie. Tłumy na starcie spowodowały, że przez blisko 10 km biegłem tempem ok. 6:15.


Jak tylko na Wisłostradzie się trochę rozluźniło trzeba było odrabiać straty. Biegło mi się naprawdę dobrze. Na punktach z wodą nawet nie zwalniałem aby nadrobić straty z początku biegu. Na półmetku miałem lepszy czas niż rekord w półmaratonie. Wszystko wskazywało na to, że jest szansa na realizację planu.
Ok. 25 km dopadł mnie pierwszy kryzys. Ledwo się z niego otrząsnąłem a tu bardzo ostry podbieg na Ursynowie. Pomimo, że lubię podbiegi i jestem w nich mocny, ten pokonałem w części marszem. Zaraz dalej znowu powróciłem do biegu w odpowiednim tempie do realizacji planu.


Jednakże na ok. 30 km kolejny ostry kryzys. Pojawiło mi się w łydkach uczucie omdlenia. Do tego stopnia, że miałem obawy czy utrzymam nogi w kolanach.


Udało się to trochę przezwyciężyć, ale tempo było już słabsze. Co gorsza, podobny kryzys dopadał mnie co kolejne kilka kilometrów aż do samej mety.
Przed 40 km zacząłem już myśleć, że jak uda się dobiec poniżej 4:30 to i tak będzie fajnie. Resztkami ambicji (bo siły już nie miałem) próbowałem jeszcze trochę powalczyć.
W zasięgu wzroku pojawił się Most Poniatowskiego. Dalej napierałem. Na zbiegu z mostu gdzie zawsze przyśpieszałem nie byłem w stanie wydobyć z siebie już nic więcej.
Brama Stadionu Narodowego w zasięgu wzroku. Myślałem, że to spowoduje wykrzesanie jeszcze czegokolwiek z mojego organizmu – nic z tego.
Meta w zasięgu wzroku – nadal nic.
Przebiegam metę niby z uśmiechem na twarzy ale totalnie wykończony.


Nowy rekord – 4:22:29.
Co prawda nie udało się zrealizować planu, ale mimo wszystko z wyniku jestem bardzo zadowolony. To w końcu kolejny progres czasowy – aby tak dalej.

Do tej pory na maratonach bardzo często dopadał mnie kryzys psychiczny. Tym razem nic takiego nie miało miejsca. Jednakże dopadł mnie tak naprawdę pierwszy raz taki kryzys fizyczny. Nie wykluczone, że po mimo moich dotychczasowych 9 maratonów pierwszy raz spotkałem się ze ścianą, a dokładnie z czterema ścianami.

niedziela, 8 września 2013

III Półmaraton Powiatu Warszawskiego Zachodniego im. Janusza Kusocińskiego

25 sierpnia 2013

To już trzecia edycja tego biegu. Jak zawsze moim celem było zejście poniżej 2 godzin. Jak zawsze nie wyszło. Pewnie zabrzmi to jak tłumaczenie, ale tym razem przeszkodziło mi zdrowie. Od kilku dni miałem problemy żołądkowe. To spowodowało, że ostatnią noc prawie nie spałem, a do tego nie mogłem nic jeść. Każda próba przyjęcia czegoś kończyła się jednakowo, ale nie będę tego opisywał ze szczegółami. Tak naprawdę powinienem zostać w domu i dać sobie spokój z bieganiem. Jednakże ambicja i wola walki dały za wygraną i na linii startu stanąłem z nastawieniem realizacji planu.
Od samego początku narzuciłem tempo ok. 5:30 aby ostatecznie dobiec poniżej 2 godzin. Do półmetku cały czas tempo biegu pozwalało mieć nadzieję na dobry wynik. Jednakże stan zdrowia powoli dawał za wygraną. Brak snu, posiłku, a na domiar wszystkiego i płynów (pomimo gorąca nie mogłem nic pić w punktach odżywczych. Każda próba kończyła się bólem i ryzykiem …). To wszystko spowodowało osłabienie organizmu i mój bieg zaczął powoli wyglądać jak walka o przetrwanie. Słabłem z każdą chwilą, a fakt, że na dobry wynik nie było już szans powodował, że spadało morale i siadała psychika. Od pewnego momentu więcej szedłem niż biegłem. Ostatecznie dotarłem do mety z czasem 2:14:44. Byłem naprawdę wyczerpany.

Mogę o moim starcie powiedzieć jedynie, że nie poddałem się i dotarłem do mety. Jednakże liczyłem na to, że ten bieg pokaże mi moją formę przed Maratonem Warszawskim. Tak się jednak nie stało. Trzeba przez najbliższe tygodnie jeszcze trochę potrenować i na koniec września dać z siebie wszystko. Mam tylko nadzieję, że czynniki na które nie mam wpływu nie pokrzyżują mi planów.

czwartek, 8 sierpnia 2013

Puchar Maratonu Warszawskiego

3 sierpnia 2013

Pierwszy w tym roku mój bieg w cyklu Pucharu Maratonu Warszawskiego. Dystans 20 km. Cały czas pracuję nad tempem biegu i potraktowałem ten bieg jako oficjalną próbę zejścia w półmaratonie poniżej 2 godzin.
Lato już od dłuższego czasu daje się we znaki i dzisiaj nie było inaczej, potwornie gorąco a leśne dukty zamieniły się w piaskownice.
Jak zwykle na starcie stanąłem w końcówce stawki aby nikomu nie przeszkadzać i żeby nikt mi nie przeszkadzał. Okazało się to wielkim błędem. Po pierwsze jak zwykle najwolniejsi biegacze rozpoczęli bieg ustawieni bardziej z przodu co powodowało konieczność wyprzedzania na bardzo nierównej i wąskiej ścieżce. Jednakże jeszcze gorsze było to, że przez pierwsze ok. 500 metrów biegłem w potwornym tumanie kurzu. Moja wina – koniec narzekania.
Jak tylko się trochę rozciągnęło, starałem się biec tempem na czas końcowy poniżej 2 godzin. Na każdej 5 km pętli wychodziło trochę poniżej 5:50 na kilometr. W zasadzie 3 kółka tak biegłem i wszystko wskazywało na to, że uda się osiągnąć założony czas.

Jednakże temperatura dawał się we znaki i bezlitośnie odbierała siły. Dodatkowo jeden podbieg ok. 200 metrowy po piachu nie ułatwiał sprawy. Wszystko to powodowało, że na mniej więcej na 4 km każdej z pętli odczuwałem oznaki odwodnienia. Dopiero łyczek wody na końcówce każdego kółka dawał odrobinę orzeźwienia. Tak czy inaczej, ostatnia pętla zaczęła weryfikować wcześniejsze plany. Zaraz na jej początku dopadł mnie kryzys i bieg stał się jedną wielką walką o przetrwanie. Cały czas chodziło mi po głowie przejście w marsz. Zacząłem myśleć, że jednak nie uda się dobiec poniżej 2 godzin. Jednakże nie przestawałem walczyć i brnąłem dalej. Na metę udało się wbiec z czasem 1:57:03 – oczywiście rekord. Założenie udało się zrealizować. Jestem przekonany, że w takiej dyspozycji biegnąc półmaraton po płaskim wynik poniżej 2 godzin nie będzie problemem.

XXIII Bieg Powstania Warszawskiego

27 lipca 2012

Mój trzeci bieg w tej imprezie. Jak zwykle rewelacyjna atmosfera i podobnie jak w zeszłym roku potwornie gorąco. Od samego startu narzuciłem moje dość mocne tempo, czyli ok. 5:30 na kilometr. Ogromna ilość startujących biegaczy trochę utrudniała wyprzedzanie i bieg stałym tempem, ale nie było to jakimś dotkliwym problemem.
Bieg w scenerii Starego Miasta i okolic jak zawsze robi wrażenie, tym bardziej, że po zmroku.


Tak samo jak i poprzednimi razami, trasa biegu to dwie pętle po 5 km. Na Karowej pomimo kostki brukowej ale dzięki dużemu spadkowi można fajnie przyśpieszyć i trochę nadrobić czasu. Tyle tylko, że zaraz za Wisłostradą piekielny podbieg ulicą Sanguszki niweczy cały nadrobiony czas. Bieg Wisłostradą to też wątpliwa przyjemność. Pomimo lekkiego powiewu od strony Wisły, miało się wrażenie, że biegnie się w saunie.
Tak czy inaczej, po drugim kółku ostry finisz i meta.



Osiągnięty wynik to mój rekord 54:39 ze średnim tempem 5:28, oczywiście cieszy. Jednakże zaraz po biegu naszła mnie refleksja. Chcąc we wrześniu w Maratonie Warszawskim zejść poniżej 4 godzin, musiałbym biec takim tempem cały dystans, a wydaje mi się to niemożliwe. 

wtorek, 18 czerwca 2013

2 Maraton Mazury

15 czerwca 2013

Wspaniała impreza. W zeszłym roku odbyła się pierwsza edycja. Dowiedziałem się o niej z telewizji dzień później i nie mogłem odżałować, że nie brałem w niej udziału. Dlatego tym razem pilnie śledziłem temat i jak tylko uruchomiono zapisy natychmiast się zapisałem. Dzięki szybkiej reakcji miałem na koszulce numer 4 – to zobowiązujące J.


Do samego biegu byłem przygotowany bardzo dobrze. Trzeci maraton w tym roku, dwa półmaratony i dość ciężkie treningi dawały nadzieję na niezły start.
Byłem nastawiony na bieg przełajowy, ale rzeczywistość okazała się bardziej brutalna. Ten bieg to niemalże bieg górski. Profil trasy mówi sam za siebie.


Na starcie stanąłem razem z Kolegą. Wystartowaliśmy w końcówce stawki i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu niemal natychmiast większość uczestników zniknęła mi z oczu. Biegliśmy tempem 5:40/km. 


Wiedziałem, że takie tempo może się okazać zabójcze, tym bardziej, że słońce dawało o sobie znać bardzo mocno. Po kilku kilometrach znacząco zwolniliśmy i mniej więcej zamykaliśmy stawkę.
Cały czas czułem rezerwy ale wolałem się nie wygłupiać i zostawić siły na później. Na ok. 15 km już jednak nie wytrzymałem i przyśpieszyłem zostawiając Kolegę z tyłu. Prawie cały czas biegłem samotnie. Nie było to większym problemem, ale też nie ułatwiało. Co jakiś czas pojawiali się w zasięgu wzroku biegacze na których stawiałem sobie pojedyncze cele – „łykam następnego”. Udało mi się w ten sposób wyprzedzić kilku zawodników.
Jak by było tego mało: że bardzo pagórkowaty teren, wysoka temperatura i ostre słońce, to atakowały nas całe stada much. Wlatywały do uszu, nosa, oczu …, o reszcie nie wspomnę. Każde zatrzymanie się w punkcie z napojami doprowadzało do szału. Kubeczek z piciem natychmiast był pełny much. W czasie biegu komicznie wyglądali wszyscy biegacze. Nad głową każdego kłębiło się całe stado i wszyscy zamiast pracować rękoma dla bardziej wydajnego biegu, machali nad głową próbując choć trochę ulżyć w tej sytuacji.
Jednakże nie poddawałem się i biegłem w miarę stałym tempem wyprzedzając kolejne osoby. Na dwa kilometry przed końcem trasy dałem z siebie wszystko. Na metę wpadłem wykończony.


Wynik jak na rodzaj biegu i warunki całkiem dobry – 4:55:26. Taki wynik jeszcze w zeszłym roku zupełnie by mnie satysfakcjonował w biegu miejskim, a co dopiero taki przełaj. Kolega wpadł na metę ok. 45 minut później i również był z siebie zadowolony.
Możliwość relaksu jaki daje miejsce niezastąpiona.



Podsumowując, kondycyjnie było naprawdę dobrze. Nie miałem żadnego kryzysu fizycznego ani psychicznego. Mięśnie jednak bardzo mocno dostały w kość. Mam nadzieję, że ten maraton okaże się bardzo dobrym treningiem przed kolejnymi startami. Liczę, że we wrześniu w Maratonie Warszawskim uda się zejść delikatnie poniżej 4:15.

środa, 5 czerwca 2013

ORLEN Warsaw Marathon

21 kwietnia 2013.

Drugi maraton w tym roku, dwa tygodnie po Dębnie. Do startu byłem przygotowany dość solidnie, ale nie wiedziałem jak mój organizm zachowa się tak krótko po poprzednim maratonie, tym bardziej, że był to bieg z rekordowym czasem. Dlatego też nie nastawiałem się zbytnio na wynik, a tylko na fajny start, bo oczywiście nie wyobrażam sobie nie wystartować w biegu organizowanym w moim mieście.
Na linii startu stanąłem razem z moim serdecznym kolegą, który jest nieporównywalnie lepszym biegaczem niż ja. Jednakże ostatnio trochę zaniedbał treningi i postanowiliśmy zacząć razem i ewentualnie w trakcie coś zmienić.
Wystartowaliśmy dość spokojnie w tempie ok. 6:30 – 6:45 na kilometr. Biegłem zupełnie zrelaksowany i cały czas myślałem o przyśpieszeniu.
Na 7 km mała awaria. Mój komputer biegowy padł, przez co dalszy bieg był pozbawiony kontroli tętna i w pewnym stopni tempa. Trochę mnie to niepokoiło, ale bez przesady.
W pewnym momencie biegu, zrównaliśmy się z ekipą biegnącą na wynik 4:30. Postanowiliśmy biec w kontakcie wzrokowym z nimi.
Aby utrzymać takie tempo, mniej więcej na półmetku musiałem biec sam, zostawiając kolegę lekko z tyłu. To oczywiście było wkalkulowane, że w pewnym momencie biegu któryś z nas pobiegnie szybciej i nie stanowiło problemu. Oczywiście było by fajniej biec razem do końca ale taki los biegacza długodystansowego.
Zaraz po tym pojawił się dość długi w miarę delikatny bieg pod górę (okolice lasu Kabackiego). Nie jest to dla mnie problemem bo lubię podbiegi. W zasięgu wzroku widać ostry zakręt w lewo. Byłem przekonany, że trasa się wyrówna. Jednakże jak to zwykle bywa życie płata figle. Za zakrętem podbieg zasadniczo się wyostrza. To już nie były przelewki. Na końcu tabliczka informująca, że wbiegamy na Ursynów i za kolejnym zakrętem trasa się wyrównuje.
Zając na 4:30 cały czas w zasięgu wzroku.
Biegnę cały czas dość swobodnie. Tak się składa, że w dużej mierze samotnie, bo mocno się rozciągnęło. Zaczyna mi doskwierać brak sprawnego pomiaru tętna. Zaczynam się martwić, czy wytrzymam tempo. Postanowiłem lekko zwolnić, zając się zaczął oddalać.
Starałem się cały czas biec dość równo stałym tempem.




Zbliżając się do Mostu Poniatowskiego na ok. 40 km rozpocząłem finisz. Chyba trochę za wcześnie ale co tam.
Wreszcie wbiegam na błonia Stadionu Narodowego. Meta tuż, tuż. Daję z siebie wszystko. Na ostatniej prostej mnóstwo wiwatujących kibiców (uwielbiam to). Przybijamy piątki i lecę dalej. W pewnym momencie widzę moją żonę. Przyśpieszam ostatkiem sił.



Wpadam na metę z czasem netto 4:38:51, brutto 4:41:21 – nowy rekord.
Jestem naprawdę zadowolony. To dobry prognostyk przed kolejnymi startami w tym roku. Może w Maratonie Warszawskim we wrześniu uda się zejść poniżej 4:30. Byłoby fajnie. W czerwcu Maraton Mazury będzie kolejnym sprawdzianem czy jest to możliwe.

Kolega dobiegł pół godziny później. Zupełnie opadł z sił.

piątek, 12 kwietnia 2013

40 Maraton Dębno

7 kwietnia 2013


Kolejny maraton z cyklu Korony Maratonów Polskich – czwarty. Zimę przepracowałem dość solidnie, więc do biegu byłem całkiem dobrze przygotowany. W ostatnich kilku tygodniach pobiegłem w dwóch Połówkach z różnym skutkiem, ale dzięki temu udało się zrobić długie wybiegania.
Nie ukrywam, że trochę odczuwałem presję limitu czasowego (5 h). Co prawda w ostatnich dwóch maratonach udało się w miarę bez problemowo zmieścić w takim czasie, ale to jednak niewiadoma, jak wygląda forma po zimie.
Wystartowałem spokojnie, ale od początku starałem się pilnować tempa aby z wystarczającym marginesem zmieścić się w limicie czasowym.
Po pierwszych kilku kilometrach, dołączyłem się do dwóch Dziewczyn które biegły podobnym tempem co ja.


Razem biegliśmy do mniej więcej 30 kilometra utrzymując tempo na końcowy czas w granicach 4:35. Czułem się doskonale. Wydolnościowo nie odczuwałem najmniejszych problemów. Fizycznie, poza drobnymi dolegliwościami też wszystko ok. Na półmetku czas 2:17 i duży zapas sił. Do tego stopnia, że na 25 kilometrze zacząłem nawet odczuwać tak jakby tempo było zbyt wolne i na chwilę nawet przyśpieszyłem.


Jednakże, stała się rzecz „straszna”. Na ok. 30 kilometrze opadłem zupełnie z sił. Po tym jak zwolniłem aby napić się w punkcie odświeżania, nie byłem już w stanie powrócić do wcześniejszego tempa.


Dziewczyny z którymi tak miło mi się biegło, po woli ale sukcesywnie oddalały się ode mnie. Dopadł mnie również kryzys psychiczny i sytuacja stawała się dramatyczna. Po wbiegnięciu do miasta podjąłem kolejną próbę walki ze sobą.


Udało się wykrzesać jeszcze resztki sił i nawet końcówkę finiszowałem. Nie wiele to już pomogło. Nie udało się już odrobić strat. Na metę wbiegłem z czasem netto 4:46:19.


To gorszy czas niż wydawało się, że uzyskam z przebiegu trasy, a w szczególności pierwszej połowy. Nie zmienia to faktu, że udało się zmieścić w limicie czasowym czego tak się obawiałem. Udało się również poprawić życiówkę. Co prawda tylko o 1 minutę i 23 sekundy, ale zawsze to progres.
Za dwa tygodnie kolejny maraton. Tym razem w Warszawie. Ciekawy jestem czy wystarczająco się zregeneruję.

środa, 3 kwietnia 2013

8 Półmaraton Warszawski


24 marca 2013

To mój drugi Półmaraton Warszawski. Tak jak i poprzednio, impreza na wysokim poziomie. Do startu zarejestrowało się ponad 13 tyś osób. Bieg ukończyło ponad 10 tysięcy. To absolutny rekord na polskie warunki. Uwielbiam imprezy na tak masową skalę. Oczywiście są przy tym również mniej fajne momenty. Wiele osób ustawiło się w zupełnie nie swoich strefach czasowych, przez co przez cały czas trzeba było ich wyprzedzać. Przy takiej ilości osób nie było to proste zadanie.
To mój drugi półmaraton w tym roku. Traktowałem ten start jako ostatnie przetarcie przed Maratonem Dębno który odbędzie się za dwa tygodnie. Jestem zadowolony z mojego przygotowania zimowego i mam nadzieję, że uda się w Dębnie choć trochę poprawić rekord z Poznania z zeszłego roku.
Start w dużej grupie razem z kilkoma znajomymi. Na początku biegliśmy razem nie specjalnie się wysilając.


Jednakże po jakimś czasie zostawili mnie L i musiałem kontynuować bieg „samotnie”.


Oczywiście w najmniejszym stopni mi to nie przeszkadza. Nastawiłem się na bieg pierwszej piątki bardzo delikatnie, aby nie spalić się tak jak miesiąc temu w Wiązownej.
Po przekroczeniu 5 kilometra znacząco przyśpieszyłem. Wtedy właśnie zaczął się problem z wyprzedzaniem. Inni uczestnicy często nawet nie biegli tylko maszerowali całą szerokością i aby ich wyprzedzić należało biec slalomem. Jednakże dalej napierałem i odrabiałem stratę czasu z początku biegu.


Miałem jednak cały czas w pamięci zbliżający się odcinek na ulicy Belwederskiej na ok. 15 km z niemałym podbiegiem. Udało mi się jednak pokonać go bez większych problemów. Od tego momentu napierałem jeszcze mocniej.
Końcówkę pobiegłem na pełnych obrotach. Na ostatniej długiej prostej, do mojego finiszu dołączyła się jedna biegaczka i przez ok. 200 metrów ostro się ścigaliśmy.


Na mecie byłem zadowolony. Poprawiłem swój rekord z zeszłego roku, co prawda tylko o 6 sekund, ale zawsze to jakiś progres. Czas netto 2:07:05

Zejście poniżej 2 godzin cały czas poza moim zasięgiem. Chwilowo się z tym pogodziłem, ale dalej będę próbował. 

piątek, 22 marca 2013

XXXIII Półmaraton Wiązowski


24 lutego 2013

Drugi mój udział w tej imprezie. W zeszłym roku, pomimo kiepskiej pogody, udało mi się całkiem nieźle pobiec i do tej pory tamten wynik jest moim najlepszym na dystansie półmaratonu. W tym roku to mój pierwszy oficjalny start. Pogoda podobna jak poprzednio. Moje nastawienie jak zwykle bardzo optymistyczne.



Cały czas marzy mi się zejście poniżej 2 godzin. Zimę całkiem nieźle przepracowałem biegowo, więc nadzieja uzasadniona. Wystartowałem w tempie pozwalającym na osiągnięcie takiego wyniku. Biegło mi się całkiem dobrze. 


Jednakże wiedziałem, że nie będzie łatwo. Jak zawsze w takich sytuacjach, kiedy się nastawiam na wynik, zaraz na starcie moje tętno wskoczyło na poziom ok. 170-175 i nie mogłem nic z tym zrobić.
Na półmetku cały czas pełen optymizmu, ale zmęczenie już mocno dawało się we znaki.


Jednakże nie poddawałem się i cały czas napierałem i walczyłem. Nie przyniosło to jednak oczekiwanego skutku, a stało się co miało się stać. Z każdym kilometrem opadałem coraz bardziej z sił. Na ok. 15 kilometrze dogoniłem znajomego, który był w całkiem niezłej formie.


Wspólnie udało mi się podciągnąć jeszcze pewien dystans w przyzwoitym tempie. Jednakże, w pewnym momencie musiałem odpuścić i znowu biegłem sam.
Ostatnie 2-3 kilometry to totalna walka ze zmęczeniem i psychiką. Byłem naprawdę bliski zaprzestania biegu, co jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło.


Koniec końców udało mi się dobiec do mety, z koszmarnie słabym czasem 2:16:27.

Wynik godny pożałowania. Jednak udało się z tego (mam nadzieję), wyciągnąć również korzyści. Nie wolno się podpalać. Trzeba zawsze zaczynać w rozsądnym tempie, a jak zdrowia i sił wystarczy to się rozkręcać z biegiem upływu dystansu.
Fakt, że mimo wszystko się nie poddałem daje minimalną satysfakcję.