czwartek, 21 czerwca 2018

Powrót do biegania


W czerwcu zeszłego roku musiałem zaprzestać biegania z powodu bardzo intensywnego bólu kolana. Po wielu konsultacjach zdecydowałem się na operację która została przeprowadzona pod koniec lutego tego roku.
Tak więc rok od zdiagnozowania, prawie 4 miesiące od operacji i po ciężkiej rehabilitacji zaczynam powoli wracać do treningów. Po kilku próbach biegania po parę minut na bieżni udało mi się w końcu zaliczyć 30’ biegu ciągłego.


Co prawda średnie tempo wyszło 7 min/km ale i tak jestem zadowolony. Tym bardziej, że cały czas odczuwam jeszcze dolegliwości i też nie chcę zbytnio przeforsować kolana aby nie narobić znowu problemów.
Podsumowując liczę, że to pierwszy krok w kierunku pełnowartościowego biegania o czym marzę od tak długiego czasu.

środa, 19 lipca 2017

Volvo Triathlon Series 1/2 IRONMAN

16 lipca 2017.
1/2 Ironman, czyli 1,9 km pływania, 90 km roweru  i na koniec 21 km biegu. Chciałbym powiedzieć, że było łatwo, miło i przyjemnie ale bym skłamał. Na pewno nie było łatwo, ale pomimo całej trudności pokonania tak długiego dystansu trzema dyscyplinami było fajnie.
Na początek start z wody na otwartym akwenie Zalewu Zegrzyńskiego. Bez gruntu pod nogami oczekiwanie na sygnał do startu w ścisku około 120 uczestników biorących udział w zawodach na tym dystansie.
No i ruszyliśmy. Nie chcąc zbytnio się przeforsować zacząłem mocno asekuracyjnie. Aby uniknąć tak zwanej „pralki”, czyli płynięcia w największej kipieli innych zawodników, nadrabiając trochę trasy płynąłem trzymając się lekko na zewnątrz.


Dzięki temu uniknąłem kopniaków w głowę i mogłem narzucić sobie swój własny rytm. Ostatecznie trasę pływacką pokonałem w 37 minut a matę z pomiarem czasu przekroczyłem z czasem 38:28 co sytuowało mnie w połowie stawki. Trochę żałuję, że mocniej nie powalczyłem bo czuję, że etap pływacki pokonałem tak na 90%.
Na poprzednich zawodach straciłem dużo czasu w strefie zmian. Dla niezorientowanych wyjaśniam. Jest to miejsce gdzie docieramy do swojego roweru, tam zakładamy buty i wyruszamy na trasę rowerową. Tym razem cały ten proces zajął mi 04:25 co jak dla mnie jest niezłym wynikiem, ale bardziej doświadczeni zawodnicy robią to dwukrotnie szybciej.
Rower podobnie jak pływanie zacząłem dość asekuracyjnie. W tym jednak przypadku nie było to błędem. Wydaje mi się, że siły rozłożyłem dosyć rozsądnie i w każdym możliwym momencie naciskałem coraz mocniej. Po pewnym czasie doszły typowe dolegliwości długiej jazdy na rowerze, czyli ból pleców i d…y J. Jak do pływania pogoda była idealna, tak na rowerze słońce dawało się lekko we znaki. Organizator był do tego dość dobrze przygotowany i nie zabrakło wody zarówno do picia jak i polania ciała. Pomimo, że cały dystans rowerowy pokonałem ze średnią prędkością 30 km/h okazało się, że straciłem 33 pozycje i wylądowałem na końcu stawki. Potwierdza się, że w triatlonie o wyniku decyduje jazda na rowerze. Tu można najwięcej zyskać ale również tak jak w moim przypadku stracić. Ostatecznie trasę rowerową pokonałem w czasie 3:00:33 co wydaje się na chwilę obecną maksimum moich możliwości.
W strefie zmian szybka zmian butów i ostatni etap czyli bieganie. Okazało się to totalną walka o przetrwanie. Teraz skwar doskwierał już nieprawdopodobnie. Co prawda wydolnościowo nie czułem żadnych problemów, ale bolało mnie całe ciało i odmawiało posłuszeństwa. Krok za krokiem pokonywałem dystans odliczając każdy kilometr jaki pozostał do mety. Ogromnie pomogła mi w tym moja córka Ewa która pokonała wspólnie ze mną 2 z 4 pętli. Dodatkowo na trasie pojawili się inni moi bliscy i zagrzewali mnie do walki na ostatnim etapie tej dramatycznej walki. Ostatecznie trasę biegową pokonałem z czasem 2:19:01 co wydaje się jakimś koszmarem. Jednakże widok na mecie Asi która wręczyła mi medal ukończenia 1/2 Ironman ukoił wszystkie moje cierpienia i w towarzystwie obu córek i przyjaciół mogłem świętować moje wielki dokonanie.



Limit czasu był 7 godzin a plan aby się w nim zmieścić. Wynik łączny 6:04:26 mogę uznać za sukces.

poniedziałek, 22 maja 2017

Garmin Iron Triathlon 1/4 IROMAN

21 maja 2017

No i stało się. Debiut w triathlonie zaliczony. Podszedłem do tematu zapoznawczo i bez parcia na wynik. Oczywiście nie sposób pozbyć się ducha rywalizacji więc wtedy kiedy mogłem to cisnąłem ile fabryka dała.


Ale po kolei. Dobrze pływam więc liczyłem na dobry czas w pierwszej konkurencji. Okazało się jednak, że nie doceniłem tego co się dzieje w tak zwanej „pralce”. Płynięcie wśród kilkuset innych uczestników to istny armagedon.


Nie chciałem starować ze zbyt dalekiej pozycji ale też nie z pierwszej linii, co spowodowało, że znalazłem się w samym środku całej stawki. Tam nie ma żadnych reguł. Każdy młóci ile sił zarówno rękami jak i nogami. Ciosy piętą w twarz czy ręką w głowę to powtarzający się co chwilę standard. O ile na prostej można było znaleźć minimalną lukę aby normalnie płynąć, tak przy opływaniu bojki gdzie każdy chce wejść jak najmniejszym łukiem to już walka o przetrwanie. Wyprzedzanie oczywiście graniczyło z cudem, tak więc płynąłem w kipieli w miejscu gdzie wystartowałem do samego wyjścia z wody. Ostatecznie 950 metrów trasy pływackiej pokonałem w czasie 20:41. Mogę jedynie podsumować, że nic nie straciłem ale i nic nie zyskałem w tej części zawodów.
Po pływaniu oczywiście jazda na rowerze. Jednakże zanim można było ruszyć trzeba było przejść przez strefę zmian T1 gdzie należało zdjąć piankę i założyć buty rowerowe. Tutaj bardzo ważne jest doświadczenie. Ja robiłem to bezładnie i bez pośpiech co kosztowało mnie prawie 6 minut.

 Moja rakieta

Pozostali konkurenci

Po wyjściu z T1 sama przyjemność, czyli jazda na maksa na rowerze. Mieliśmy do pokonania tą samą trasą 2 pętle czyli 4 długości w tą i z powrotem. Pierwsza długość to ostre tempo i rosnące oczekiwania uzyskania dobrego wyniku. Jednakże druga długość to jazda pod bardzo mocny wiatr i walka o przetrwanie. Oczywiście ta sama sytuacja powtórzyła się na drugiej pętli i końcówkę jechałem już bez tak wielkiej przyjemności i na dużym zmęczeniu.


Dodatkowo zdrętwiały mi plecy i stopy co w perspektywie następnej konkurencji na nastawiało optymistycznie. Ostatecznie dystans 45 km pokonałem w czasie 1:34:32 co wydaje się nie najgorszym wynikiem przy dość ciężkich warunkach.
Tak jak po pływaniu tak i teraz strefa zmian T2 gdzie zmieniałem buty rowerowe na biegowe co zajęło mi blisko 3 minuty. To kolejna spora strata i konieczność poprawy na następnych startach.
Bieg po wyczerpującym rowerze nie należy do przyjemności. Dodatkowo dopiero teraz zorientowałem się, że większość trasy biegowej została poprowadzona po grząskim piachu lub kamieniach tylko chwilami wychodząc na osiedlowy chodnik.


Z każdym kilometrem przyzwyczajałem się coraz bardziej do biegu i było coraz łatwiej i szybciej. Jednakże co oczywiste zmęczenie narastało coraz bardziej i wypatrywałem mety z coraz większym utęsknieniem. Ostatecznie dystans 10,55 km pokonałem w czasie 1:02:28. Liczyłem, że podczas biegu sporo nadrobię co jednak się nie ziściło.


Łącznie wszystkie 3 dyscypliny na dystansie 1/4 Iroman ukończyłem z czasem 3:06:22 co w przypadku debiutu wydaje się niezłym osiągnięciem. Ciężki trening i wyeliminowanie niepotrzebnych strat daje nadzieję na dobry wynik w lipcu na dystansie 1/2 Iroman.

(L) zawsze i wszędzie

Podsumowując, pływanie na całość ma niewielki wpływ. Decydujący o wyniku jest rower i tam można najwięcej zyskać bądź stracić. Do przetrwania całości kluczowy jest bieg. Jeżeli zbyt mocno się sforsujemy na rowerze to bieg może uniemożliwić ukończenie zawodów.

poniedziałek, 8 maja 2017

Wings For Life

7 maja 2017

To mój pierwszy start w tej charytatywnej imprezie. Formuła biegu jest zupełnie inna niż w typowych zawodach biegowych. Odbywa się w 25 krajach i start następuje dokładnie w tym samym momencie bez względu na szerokość geograficzną i czas lokalny. W Polsce bieg jest organizowany w Poznaniu gdzie start przypadł na godzinę 13. Dodatkową specyfiką biegu a w zasadzie główną jest to, że celem jest jak najdłuższy bieg bez określenia mety. W przeciwieństwie do normalnych biegów meta jedzie za biegaczami z każdą godziną zwiększając prędkość. Bieg kończy się w momencie kiedy samochód pościgowy dogoni biegacza.


Jak już wspomniałem bieg jest charytatywny i cały dochód z opłaty startowej jest przeznaczony na badania ukierunkowane na znalezienie metody leczenia przerwanego rdzenia kręgowego.
Na starcie dużo emocji i 6 tysięcy biegaczy. Wśród startujących zarówno profesjonaliści jak również osoby nigdy wcześniej nie biegające.


Równo o godzinie 13 sygnał klaksonu i bardzo powolnie ruszyliśmy. Tak naprawdę blisko 2 km wokół Jeziora Maltańskiego to więcej marszu i truchtu niż normalnego biegu. Dopiero na publicznej drodze zrobiło się trochę luźniej i można było zacząć powoli odrabiać straty. Biegłem dość mocno i na około 10 km udało mi się wyrównać czas jaki sobie wcześniej założyłem. Jednakże odrabianie strat wiązało się również z większym zmęczeniem niż oczekiwałem. Dodatkowo kilka delikatnych wzniesień i zacząłem zwalniać.
Powoli też zaczęła pojawiać się presja goniącego samochodu mety. Będąc na 13 km usłyszałem, że meta jest na 11 km co wydawało mi się niemożliwe i zbyt szybko. Jednakże wyzwoliło to we mnie chęć do większej walki. Będąc na 15 km samochód był już tylko 1 km za mną. Informacje uzyskiwaliśmy metodą „pantoflową” więc nie ma pewności czy były dokładne. Presja była coraz większa i nie było już czasu na jakąkolwiek asekurację.
Ostatecznie pomimo celu 21 km udało mi się uciekać przed goniącą metą 18.25 km. Strat z powolnego startu nie udało się odrobić i dlatego celu nie udało się zrealizować. Mimo wszystko z całego biegu i mojego występu jestem zadowolony. Na ponad 130 tysięcy zarejestrowanych zawodników na całym świecie zająłem miejsce 25 389.



Na koniec muszę wspomnieć o ludziach którzy przyszli na trasę biegu i nas dopingowali. Byli naprawdę bardzo zaangażowani i z dużym entuzjazmem zagrzewali nas do walki przychodząc całymi rodzinami. Kierowcy wykazywali się cierpliwością i zamiast trąbić stojąc na zamkniętych skrzyżowaniach wychodzili ze swoich aut i głośno kibicowali.

wtorek, 25 kwietnia 2017

Orlen Warsaw Marathon

23 kwietnia 2017.

Nadszedł czas pierwszej poważnej imprezy w tym roku. To już piąta edycja tego biegu i do tej pory we wszystkich brałem udział.

Dzięki wsparciu moich najbliższych cały czas czerpię siłę i motywację do dalszego biegania

Po wielu miesiącach rekonwalescencji i treningach na tyle intensywnych na ile to w ogóle możliwe w aktualnej sytuacji moja forma jest daleka od satysfakcjonującej. Jednakże moje nastawienie przed startem było pozytywne i wiedząc, że nie mam co liczyć na dobry wynik postanowiłem po prostu dać z siebie wszystko.


Celem było ukończyć bieg z czasem poniżej 4 godzin co wiedziałem, że jest mało realne. Mimo to ruszyłem zgodnie z założoną strategią dość wolno do pierwszego podbiegu na ul Sanguszki, a dalej już założonym tempem aby zmieścić się w czasie. Plan był realizowany idealnie miej więcej do połowy dystansu, jednakże tam wiele się zmieniło. Rozpoczął się bieg niemalże cały czas pod wiatr i do tego zmienność pogody powodowała, że chwilami było bardzo gorąco a za moment nieprawdopodobnie zimno. Do tego stopnia, że w okolicach 30 kilometra przy świecącym słońcu nagle zaczął padać dość obfity śnieg. Pogoda to oczywiście tylko niedogodność ale w jakimś stopniu również rzutowała na dalszy bieg.
Większym problemem były dolegliwości mięśniowe. Już od 11 kilometra zaczął mnie boleć mięsień dwugłowy uda co wpędziło mnie w niemałe nerwy i strach, że będę musiał przerwać bieg. Do tego w dalszej części dystansu zaczęły się straszne problemy z łydkami co powodowało walkę dosłownie przy każdym kroku. Pomimo, że zdałem sobie sprawę o niemożliwości uzyskania założonego czasu, postanowiłem kontynuować bieg angażując maksimum sił i możliwości.


Nie mogę nie wspomnieć o moich najbliższych którzy przez sporą część trasy towarzyszyli mi na rowerach dodatkowo motywując i wspierając „dobrym słowem J”.


Pojawiali się na trasie również zawodnicy z Legia Run Club którzy nie mniej zagrzewali do wzmożonego wysiłku i walki.
Ostatecznie na metę dotarłem z wynikiem 4:12:56. Wielu pomyśli, że czas bardzo słaby, ja jednak jest w pewnym sensie ze startu zadowolony. Kolejny raz udowodniłem sobie, że nie ma przeciwności z którymi nie dałbym sobie rady.

Może dalsze treningi i kolejne starty zarówno biegowe jak i triatlonowe w tym roku pozwolą na uzyskanie dobrego wyniku na jesieni.

środa, 29 marca 2017

12 PZU Półmaraton Warszawski

26 marca 2017.

Półmaraton Warszawski to kolejny sprawdzian formy na początku sezonu. Trzy tygodnie temu w Wiązownej biegło mi się dość ciężko i wynik również był niesatysfakcjonujący. W Warszawie wiedziałem, że jestem cały czas daleki od formy. Mimo tego oczekiwałem lepszego wyniku niż udało mi się wykręcić trzy tygodnie temu. Zaplanowałem bieg tak aby uzyskać czas 1:57.



Jak zwykle zacząłem spokojnie i sukcesywnie podkręcałem tempo. Po zbiegu na Belwederskiej gdzie odrobiłem parę sekund z początkowej fazy biegu, biegłem dokładnie takim tempem jakim należało aby uzyskać założony czas. Biegło mi się bardzo dobrze i narastało przekonanie, że plan powinien zostać zrealizowany. Jednakże zaraz po tym jak przebiegliśmy na stronę praską zaczęła dokuczać mi noga nad kolanem. Nie wiem co to w ogóle jest, ale ostatnio na treningach również miałem z tym problem. Lekko mnie to zmartwiło i moje tempo radykalnie spadło. Trwało to jakieś 5 minut i ból ustąpił. Wtedy też powróciłem do prawidłowego tempa i dość swobodnie napierałem dalej. Pierwsze odczucie zmęczenia pojawiło się na ok 17 km gdzie zaczął się podbieg na Most Gdański. Z stamtąd nie pozostało już nic innego jak tylko zacisnąć zęby i walczyć do samej mety, na którą ostatecznie wpadłem z czasem 1:55:50.
Tak więc plan został zrealizowany nawet z małym zapasem. Mimo to nie do końca jestem z siebie zadowolony. Powrót do formy idzie bardzo powoli i zaczynam się niecierpliwić. Tym bardziej, że już za miesiąc Orlen Maraton, a chwilę później debiut w triatlonie. Jednakże nie zamierzam się nad sobą użalać i mam nadzieję, że uda mi się jeszcze w tym czasie trochę podciągnąć i wyniki w kolejnych startach w tym sezonie będą satysfakcjonujące.

środa, 8 marca 2017

37 Półmaraton Wiązowski

5 marca 2017.

W czerwcu 2016 miałem bardzo poważny uraz nogi który wyłączył mnie na blisko pół roku z biegania. Wracając do zdrowia krok po kroku próbuję zwiększać intensywność treningów ale idzie to z oporem i powrót do formy sprzed urazu wydaje się bardzo odległy.
Start w Wiązownie na dystansie półmaratonu to pierwsze poważniejsze bieganie od czerwca minionego roku. To również można by powiedzieć otwarcie nowego sezonu i przedsmak kolejnych startów.
Jak już pisałem, na starcie stanąłem daleki od formy licząc na fajne bieganie i sprawdzenie aktualnych możliwości. Wynik nie był najważniejszy ale oczywiście bieg nie mógł być pozbawiony walki o jak najlepszy czas. Pomimo tego, że mamy dopiero początek marca, pogoda była typowo wiosenna z mocnym słońcem i temperaturą 16oC.  Wystartowałem bardzo swobodnie nie wiedząc czego mogę się spodziewać. Z każdym kilometrem rozkręcałem się coraz bardziej i pomimo odczucia zmęczenia od samego początku biegu, starałem się podkręcać tempo oceniając cały czas samopoczucie i zmęczenie. Średnie tempo biegu w pierwszej połowie dystansu kształtowało się na poziomie 5:36 i humor mnie nie opuszczał.

(L)

Po nawrocie zaczęły się pierwsze małe kryzysy. Starałem się nie zwalniać tempa ale moje morale delikatnie spadało co utrudniało realizację planu. Biegło mi się coraz ciężej a wiatr w twarz nie ułatwiła sprawy. Kontynuując bieg cały czas walcząc o każdą sekundę męczyłem się coraz bardziej i każdy kilometr dłużył się w nieskończoność. W końcówce jeszcze delikatnie przycisnąłem uzyskując ostatecznie czas 2:01:12.




W zeszłym roku w tym biegu osiągnąłem wynik 1:46:34 co oczywiście powoduje, że jestem trochę rozczarowany. Jednakże nie mam zamiaru zbytnio tego roztrząsać i trzeba brać się do roboty aby za 3 tygodnie w Półmaratonie Warszawskim uzyskać lepszy wynik.