sobota, 2 lipca 2016

Super Maraton Gór Stołowych

25 czerwca 2016

Rok temu nie udało mi się ukończyć tego biegu. Na 36 km po upływie 7 godzin i 10 minut totalnie wycieńczony i odwodniony zszedłem z trasy. Postanowiłem, że w następnej edycji się odkuję i dlatego w ostatni weekend czerwca zjawiłem się w Pasterce w celu wystartowania i ukończenia biegu.
Już dzień przed startem podziwiałem w oddali metę mieszczącą się na widocznym w oddali Szczelińcu Wielkim.


Podobnie jak rok temu rano na starcie było już ok 30oC. Zwarty i gotowy do biegu nie zważając na to co mnie czeka wyczekiwałem komendy start co po chwili nastąpiło.

(L)

Ruszyłem spokojnie i nie chcąc popełnić błędów z przed roku postanowiłem rygorystycznie z zegarkiem w ręku co godzinę przyjmować drobny posiłek energetyczny i regularnie małymi porcjami nawadniać organizm. Martwiłem się o różne rzeczy ale nie przewidziałem tego co stało się dosłownie po 5-6 kilometrach. Na jednym ze zbiegów biegnąc zupełnie normalnie - stało się. Postawiłem niefortunnie lewą stopę i wykręciłem staw skokowy. Przeszył mnie nieprawdopodobny ból i natychmiast przez głowę przeszła myśl, że dla mnie ten bieg właśnie się skończył.
Jednakże po kilku chwilach postanowiłem delikatnie rozchodzić nogę i zobaczyć co będzie. Ból nadal był dość mocny ale do wytrzymania. Pomyślałem, że warto spróbować i kontynuowałem bieg. Najpierw spokojnie a po chwili już prawie normalnie. Jednakże uległa całkowitej zmianie moja strategia. Normalnie moim atutem są zbiegi na których nadrabiam czas stracony na podejściach. Teraz po urazie ze względu na ból i strach przed ponownym wykręceniem stopy, musiałem stawiać każdy krok bardzo ostrożnie co wykluczało szybkie zbieganie.
Tak walcząc z dalszą trasą dotarłem do pierwszego punktu na 8 km z czasem 1:25, co było trochę słabszym wynikiem niż w zeszłym roku. Uzupełniłem bukłak z wodą (niby piłem regularnie a w bukłaku prawie nie ubyło picia), zjadłem solidną porcję arbuza i ruszyłem w dalszą drogę. Delektowałem się trasą i krok po kroku napierałem do przodu nie zważając na ból nogi i rosnącą temperaturę.
Do drugiego punktu kontrolnego na 18 km dotarłem z czasem 3:15 co było trochę szybciej niż w ubiegłym roku. Teraz już piłem dużo więcej i uzupełniając bukłak okazało się, że był prawie pusty. Byłem zadowolony z siebie, że realizuję plan i ruszyłem na dalszą część trasy. Po chwili nastąpiła pierwsza z wielu niespodzianek na trasie gdzie spotkałem moich najwierniejszych kibiców.


Czułem się wspaniale i mijając wielu zawodników przemierzałem kolejny odcinek. Przed trzecim punktem kolejny raz spotkałem Asię i Maksa którzy dotarli tu skrótem i razem biegliśmy do samej Pasterki. W tym punkcie, na 28 km zameldowałem się z czasem 5:05 co było o blisko pół godziny słabiej niż rok temu. Wzmocniłem się owocami, ochłodziłem lodowatą wodą i zbytnio nie marudząc ruszyłem w dalszą trasę. Zaczęły się pierwsze kryzysy, a miałem świadomość, że odcinek który wykończył mnie rok temu dopiero przede mną. Wiedziałem, że muszę wykorzystać każdą możliwość do szybkiego biegu, ponieważ nieuchronnie zbliżało się mordercze podejście ciągnące się aż prawie do czwartego punktu. Biegłem ile sił w nogach nieustannie się potykając i tracąc równowagę. Całe podejście wspierając się na kijkach mozolnie krok po kroku przebyłem niemal bez przerwy. Pozostało tylko bardzo niewygodne zejście po skałach i dotarłem do 4 punktu gdzie rok temu zakończyłem bieg. Na 36 km stawiłem się równo po 7 godzinach od startu. To 10 minut szybciej niż rok temu, co oznaczało, że nadrobiłem sporo czasu na tym jakże ciężkim odcinku. Tu po bardzo krótkim czasie niezbędnym do uzupełnienia picia ruszyłem dalej. Na tym odcinku biegłem już zupełnie sam. Przywykłem do tego uczestnicząc w wielu tego typu biegach więc specjalnie mi to nie doskwierało. Po pewnym czasie w oddali, na rozległej polanie przed lasem prowadzącym do Błędnych Skał gdzie był kolejny punkt, dostrzegłem jednego z zawodników. To dało mi kolejny impuls do wykrzesania resztek sił i dość szybko biegłem. Podejście pod Błędne Skały to na przemian marsz i bieg z nieustającą presją dogonienia widzianego wcześniej zawodnika. Udało mi się to dopiero na punkcie, czyli na 43 km z czasem 8:10.
Tu spotkałem wielu zawodników którzy postanowili zakończyć swoją przygodę z SMGS i zawodnika którego goniłem. Nie zwlekając ruszyłem dalej do przodu a chwilę później on mnie dogonił i jakiś czas kontynuowaliśmy bieg razem. Jednakże nie wytrzymałem tempa i znowu zostałem sam. Zbiegając z Błędnych Skał tuż przed Karłowem wyprzedzałem najpierw pojedyncze osoby, następnie większą grupę zawodników.
Zbliżając się do ostatniego podejścia na Szczeliniec Wielki mijałem zawodników którzy już wracali z mety i gorąco mnie dopingowali. Ostatni odcinek to dramatyczna wspinaczka kilkaset metrów po schodach. Normalnie większość turystów choćby w klapkach pokonuje ten odcinek bez większych problemów, ja jednak byłem bliski utraty przytomności. Przed samym szczytem znowu powitała mnie Asia i z widocznym przerażeniem w oczach rzuciła mi się w objęcia.


Dalej trasę przemierzyliśmy razem aż do samej mety. Tak więc udało mi się dotrzeć na 50 km z czasem 9 godzin i 44 minuty.


Jednakże bieg ten okupiłem zdrowiem. Większość więzadeł w stawie skokowym doznało uszkodzeń II i III stopnia. Dodatkowo rozerwałem torebkę stawową.



Nie mniej niczego nie żałuję.