czwartek, 8 listopada 2012

13 Poznań Maraton im. Macieja Frankiewicza

14 października 2012

Kolejny maraton z cyklu Korony Maratonów Polskich – trzeci. Cztery tygodnie temu biegłem w Maratonie Wrocławskim i ustanowiłem swój rekord. W zasadzie nie odpoczywałem, ale treningi robiłem raczej niewymagające. Podtrzymywałem jedynie formę. W dniu biegu czułem się wyśmienicie. Nic mi nie dolegało i czułem się „spragniony biegania”. Dodatkowo poza żoną towarzyszył mi kolega z Poznania, co wzmagało fajną atmosferę.
Tym razem, odmiennie od ostatnich dwóch maratonów, nie miałem zamiaru skupiać się na tętnie, a raczej na odpowiednim tempie. Oczywiście, starałem się w tym wszystkim zbytnio nie zapomnieć, aby nie odbiło się czkawką w końcówce biegu.
Na starcie bardzo zimno. Do momentu wystrzału byłem ubrany na „cebulę”.


Na miejscu startu obok mnie szykował się do biegu ksiądz w sutannie. Zażartowałem, że mam nadzieję, że nie będzie udzielał Ostatniego Namaszczenia. Słowa okazały się prorocze. Podczas biegu na moich oczach reanimowano jednego z biegaczy. Na mecie dowiedziałem się, że ratunek okazał się nieskuteczny i że biegnący ksiądz udzielił Ostatniego Namaszczenia. Nie wykluczone że to ten z którym żartowaliśmy na starcie.
Bieg rozpoczął się zgodnie z moim planem. Bez szaleństwa ale w tempie ukierunkowanym na co najmniej porównywalny wynik z Wrocławiem.  Na każdym z międzyczasów mój wynik był o kilka minut lepszy, a moje samopoczucie bardzo dobre. Na półmetku byłem o 12 minut szybciej niż we Wrocławiu. Cały czas kontrolowałem sytuację i biegłem stałym tempem. Nie miałem ani chwili zwątpienia. Dodatkowo, Żona z moim Kolegą w kliku miejscach trasy oczekiwali mnie i wspierali dopingiem.
W okolicach 35 kilometra pojawił się mały kryzys. Na odcinku ok. 1,5 km dosyć znaczący podbieg, sprawiający wrażenie nigdy się nie kończącego. Jednakże dalej już siła woli i euforia pozwoliły dobiec do mety z czasem netto 04:47:42, brutto 04:51:31.


To mój nowy rekord, lepszy od Wrocławia o prawie 11 minut. Wtedy wydawało mi się, że już nie jestem w stanie pobiec szybciej. Udało się.
Do kolejnego maratonu z cyklu korony zostało mniej więcej pół roku. Mam nadzieję, że uda mi się dobrze przygotować i zanotuję kolejny, choćby minimalny progres.
Podsumowując muszę powiedzieć, że maraton w Poznaniu bardzo mi się podobał. Trasa była dość przyjemna i zróżnicowana. Kibiców bardzo dużo, którzy żywiołowo dopingowali biegaczy. Kierowcy wykazywali wiele zrozumienia i w przeciwieństwie szczególnie do Wrocławia nie trąbili ani nie robili żadnych wyrzutów. Mało tego, wielokrotnie widziałem kierowców stojących w korku kibicujących z wnętrza samochodu, lub wręcz będących na zewnątrz z okrzykami zachęty dla biegnących.
Doskonała impreza.


Jak by tego było mało, na mecie poza izotonikami, było również piwo :).

piątek, 26 października 2012

30.HASCO-LEK Wrocław Maraton

16 września 2012

Mój drugi maraton z cyklu Korony Maratonów Polskich. Przygotowany byłem bardzo dobrze. Przed dwoma tygodniami czułem się trochę zmęczony bieganiem, ale odpuściłem i w dniu biegu wszystko wyglądało dobrze. Pogoda również nie najgorsza, więc była szansa na całkiem miłe i dość szybkie bieganie. Konsekwentnie planowałem się trzymać założonych stref tętna. Pierwsze 25 km 150-165, następne 10 km 150-175 i końcówka na maksa. Ostatecznie średnia z trasy wyszła mi 170. Przy takich założeniach planowałem pierwszy raz zejść poniżej magicznych dla mnie 5 godzin.
Jak już wspomniałem, pilnowałem stref tętna, więc nie bardzo mogłem pofolgować wyobraźni i biegłem wolniej niż miałem na to ochotę. Zastanawiałem się, czy bieganie na tętno to najlepszy pomysł.


Trasa nie specjalnie mi się podobała, dlatego też bieg był dość monotonny. Na półmetku czas 2:33 nie napawał optymistycznie w kontekście zejścia poniżej 5 godzin.
Po 25 km mogłem w końcu trochę przyśpieszyć. Zacząłem powoli odrabiać stratę jaką miałem na półmetku. Biegło mi się cały czas dobrze, ale zaczynałem lekko słabnąć. Myślę, że jednak pilnowanie tętna nie było złym pomysłem.


Po 35 km bieg na maksa. Były momenty, że biegłem tempem szybszym niż zwykle na 10 kilometrowym dystansie. Jednakże warto było trochę przyoszczędzić siły. Z oficjalnych wyników wiem, że na tym odcinku wyprzedziłem kilkaset osób.


Na ok. 40 km realizacja celu cały czas pod znakiem zapytania. Próbuję wykrzesać z siebie resztki sił ale idzie coraz oporniej. Jednakże na metę wpadam z czasem netto 4:58:22. Udało się.


Byłem naprawdę z siebie zadowolony. Rekord poprawiony o 16 minut.

poniedziałek, 3 września 2012

Puchar Maratonu Warszawskiego

1 września 2012

Kolejna edycja Pucharu Maratonu Warszawskiego. Tym razem 25 km.
To już mój ostatni oficjalny sprawdzian przed Maratonem Wrocławskim. W dzisiejszym biegu konsekwentnie trzymałem się założonego poziomu tętna z jakim mam zamiar biec we Wrocławiu i Poznaniu.
Nie wiem, czy co tygodniowe uczestnictwo w biegach na dystansach powyżej 20 km czy jakieś błędy w przygotowaniu, ale pobiegłem bardzo kiepsko. Jestem z siebie zupełnie niezadowolony. Do mniej więcej 15 km biegło mi się całkiem dobrze. Tym bardziej, że pogoda była wyśmienita do biegania. Przyszła mi nawet do głowy myśl, że skoro jestem dobrze przygotowany, to nie będę rezygnował z Maratonu Warszawskiego i pobiegnę w trzech maratonach co dwa tygodnie (Wrocław, Warszawa, Poznań). Jednakże, wraz z czasem i dystansem mój entuzjazm słabł coraz bardziej. Po czwartej pętli na 20 km pojawiły się pierwsze słabości psychiczne. Zaczynałem rozważać, czy nie przejść z biegu w marsz. Jedyne co udało mi się pozytywnego uzyskać, to właśnie fakt, że się nie poddałem i konsekwentnie biegłem cały dystans do samej mety. Nie zmienia to faktu, że uzyskany czas 02:51:44 nie może napawać optymizmem. Mało tego, ostatnią piątkę biegłem tempem powyżej 7:30. Jeśli dzisiejszy bieg ma być wyznacznikiem mojej aktualnej formy to jestem załamany. W takiej dyspozycji nie uda mi się na pewno złamać dla mnie magicznej piątki.
Pociesza mnie jedynie fakt, że ta słabość to być może jedynie efekt konsekwentnego biegania i zmęczenia organizmu. Do maratonu zostało dwa tygodnie. Planuje do samego końca biegać tylko 5 km dystanse w nieforsowanym tempie. Może organizm się zregeneruje i na 16 września wstrzelę się idealnie z formą.
Oczywiście Świat się nie zawali jeśli będzie inaczej. Póki co zdrowie mi raczej dopisuje (co w moim wypadku to sukces) i jeśli nie wydarzy się nic niespodziewanego, to chociaż pod tym względem będzie dobrze.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

II Półmaraton Powiatu Warszawskiego Zachodniego im. Janusza Kusocińskiego

26 sierpnia 2012

To już druga edycja. Podobnie jak rok temu organizacja bardzo dobra. Trasa prawie identyczna, z tą różnicą, że w tym roku uzyskała atest PZLA i prawdopodobnie przez to, w niektórych punktach była lekko wydłużona. Kolejna różnica w stosunku do roku ubiegłego to pogoda. Tym razem było idealnie. Przez cała trasę padał lekki deszcz a temperatura była optymalna. Ktoś kto biegł na wynik mógł śmiało myśleć o życiówce. Ja jednak konsekwentnie biegłem na tętno. 15 min. 125-170, 90 min. 150-175 i końcówka 150-190. Taki poziom tętna pozwolił mi przybiec na metę zupełnie nie zmęczonym. Pomimo, że przez cały dystans prowadziłem rozmowę z dziewczyną z Sochaczewa.


Mało tego, ostatnie dwa kilometry moje tętno było na poziomie lekko powyżej 150. Mogłem oczywiście przyśpieszyć i dobiec na metę o minutę czy dwie szybciej, ale nie miło to dla mnie zupełnie znaczenia. Ważne, że udało się wykonać plan.


Mam nadzieję, że przy podobnych założeniach uda mi się pobiec we Wrocławiu poniżej 5 godzin, co do tej pory mi się nie udało. Przed Maratonem jeszcze jeden sprawdzian, Puchar Maratonu na 25 km. Będę biegł na podobnych parametrach tętna. Oczywiście, takie bieganie nie pozwala mi na uzyskanie w Półmaratonie dobrego wyniku. Tym razem dobiegłem z czasem 02:16:50. To wynik bardzo kiepski, ale cały ten ostatni cykl biegów poświęcam przygotowaniu się do Maratonów we Wrocławiu i Poznaniu. Zawsze do tej pory, biegnąc na bardzo wysokim tętnie, doprowadzałem do tego, że pod koniec (30-35 km) zupełnie opadałem z sił i cały dobry wynik nagromadzony na wcześniejszych kilometrach był zatracany. Mam nadzieję, że w najbliższych biegach będzie inaczej.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

I Charytatywny Półmaraton Podlaski

18 sierpnia 2012

Podczas ostatniego Pucharu Maratonu, został zareklamowany bieg na Podlasiu na dystansie półmaratonu. Zainteresowałem się nim, ponieważ akurat miałem wolny termin biegowy, ale przede wszystkim to moje rodzinne strony. Bieg miał miejsce w Nowej Woli w gminie Michałowo. Celem było zebranie środków na Hospicjum. Trasa przebiegała w 75% po drogach szutrowych w szczerym polu. Do tego, słońce paliło niemiłosiernie. Wielokrotnie miałem momenty kiedy obawiałem się, że dostane udaru albo po prostu stracę przytomność. Jednakże, w kilku miejscach poza normalnymi punktami, stali wolontariusze z wodą którą można było oczywiście zaspokoić pragnienie, jak również polać głowę, dzięki czemu bieg był dalej możliwy.
Ja tym razem nastawiłem się na wynik a nie na kontrolę tętna. Okazało się jednak, że nie wiele mi to dało. Przybiegłem w końcówce stawki z czasem 2:18:47. To mój najgorszy wynik. Jednakże (jak zwykle) jestem zadowolony. To kolejny bieg, który pomimo wielu chwil zwątpienia udało mi się ukończyć. Jednakże to była moja ważna nauczka. Następny bieg zamierzam pobiec konsekwentnie na tętno.
Cała impreza poza samym biegiem była bardzo sympatyczna. Przyśpiewywał jakiś regionalny zespół z rosyjsko brzmiącym repertuarem. Na poczęstunek były regionalne kartacze i wiele innych ciekawych rzeczy. Dodam jeszcze, że biegowi dodawała dodatkowego smaku sama trasa. Wzdłuż jej przebiegu pasły się byki które nie były uwiązane. Jedynie od drogi odgradzał je elektryczny pastuch. Jednakże, co taki drucik może zdziałać aby powstrzymać rozjuszonego byka. Tym bardziej, że jak przebiegali Spartanie w czerwonych pelerynach to zwierzaki stawały się mocno pobudzone.

Puchar Maratonu Warszawskiego

4 sierpnia 2012

Kolejna edycja Pucharu Maratonu Warszawskiego. Tym razem 20 km. Ja, tak jak i w ostatnich kilku biegach, pobiegłem na tętno a nie na konkretny wynik. Oczywiście, zgodnie z założeniem wynik był bardzo kiepski. Do mety dobiegłem z czasem 2:10:06. Jednakże, z całego przebiegu jestem zadowolony. W dalszym ciągu przyświeca mi cel: Maraton Wrocławski we wrześniu i Maraton Poznański w październiku.

czwartek, 2 sierpnia 2012

XXII Bieg Powstania Warszawskiego


28 lipca 2012

Dopiero od kilkunastu dni biegam po prawie dwumiesięcznej przerwie związanej z dolegliwościami kolana. Po Maratonie Krakowskim postanowiłem wyleczyć sprawy ortopedyczne do końca i na nowo wziąć się do biegania tak, aby jak najlepiej przygotować się do wrześniowego Maratonu Wrocławskiego. Co prawda jeszcze nie wszystko jest ok., ale tak naprawdę już dłużej nie mogę wysiedzieć na tyłku.
To mój pierwszy oficjalny bieg po przerwie, drugi w cyklu Biegu Powstania Warszawskiego. Zarówno przed rokiem jak i teraz impreza wspaniała. Sam fakt biegu wieczornego (start o godzinie 21)


już robi fajną atmosferę. Do tego trasa przebiega ulicami Starówki i wzdłuż Wisły. W biegu wzięło udział 5000 osób, z czego część tylko na 5 km.
Bieg jak zawsze składał się z dwóch pętli po 5 km. Każda kończyła się kilkusetmetrowym podbiegiem po ulicy Sanguszki. Teoretycznie nic strasznego, ale szczególnie za drugim razem daje trochę w kość. Biegu nie ułatwiała też temperatura. Po ukończeniu biegu termometr wskazywał 30 stopni, a wilgotność zapewne również była nie mała.


Ja w tym biegu nie nastawiałem się na wynik. Założyłem sobie, że wszystkie oficjalne biegi do Maratonu Wrocławskiego będę biegał jak dla mnie na dość niskim tętnie, nie przekraczając 175. Wbrew pozorom, nie jest to dla mnie prosta sprawa. Rok temu w tym samym biegu na tej samej trasie średnie tętno wyszło mi 183, a max 195. Dlatego też, podczas biegu mimo dużej rezerwy wydolnościowej biegłem dość spokojnie. Dopiero ostatnie 2 km przyśpieszyłem na maxa. To w ostateczności dało mi wynik 01:04:20.


To najgorszy mój wynik od czasu kiedy w ogóle zacząłem biegać. Jednakże daje mi podstawy przypuszczać, że jeśli konsekwentnie będę pilnował tętna, uda mi się uzyskać dobry wynik we Wrocławiu. Jednak zanim do tego dojdzie, planuję jeszcze pobiec na tych samych parametrach trzy oficjalne biegi (20, 21.097, 25 km). Wyniki jakie uzyskam z pewnością nie będą oszałamiające, ale chcę konsekwentnie skupić się tylko na wyniku końcowym we Wrocławiu, no i oczywiście miesiąc później w Poznaniu.

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

XI Cracovia Maraton

22 kwietnia 2012.

Mój pierwszy maraton poza Warszawą. Ponadto, mój pierwszy maraton z cyklu Korony Maratonów Polskich. Trasa dość ciekawa i przekrojowa.

Nie małym utrudnieniem było zróżnicowanie terenu



Pilot gotowy do startu :)


Jak zwykle wszystko pod górkę. Miałem być dobrze przygotowany a wyszło jak zwykle. Od Półmaratonu Warszawskiego dokuczała mi kontuzja kolana. Nie dość, że z tego powodu kompletnie nie trenowałem, to ból w kolanie dokuczał niemiłosiernie. Jednakże, jak to mówi moja rodzina „Zesraj się a nie daj się”. Dlatego też nie odpuściłem i pojechałem do Krakowa. Miałem dodatkowe wsparcie ponieważ towarzyszyła mi moja żona. Znalazłem fajny hotel w willowej dzielnicy Krakowa ok. 2 km od miejsca startu. Dzięki temu można potraktować cały wyjazd jako fajny wypad weekendowy.
Martwiła mnie pogoda jaka będzie w dniu biegu, tym bardziej, że prognozy były mało optymistyczne. Rano w hotelu rozważałem czy ubrać się w polar czy biec na letniaka. Przy śniadaniu inny biegacz swoim nastawieniem do biegu w krótkim rękawku przekonał i mnie.
Na starcie miła niespodzianka. Pogoda wymarzona. Kilkanaście stopni i piękne słoneczko. Wreszcie nadchodzi moment startu. Byłem zupełnie spokojny i na luzaku. W związku z tym, że i tak kompletnie się nie przygotowałem do startu to nie było czym się martwić. Wynik nie miał znaczenia, najważniejsze aby zmieścić się w limicie 5:30.
Wystartowaliśmy.


Rundka wkoło Krakowskich Błoni


i kierujemy się w kierunku Starówki.


Biegłem założonym tempem 6:40 i czułem się wyśmienicie. Na trasie (w porównaniu z Warszawą) bardzo mało kibiców. To mi trochę doskwierało, ponieważ bardzo pozytywnie wpływa na mnie zachowanie „gapiów” na trasach biegu. Biegniemy miejscami które zwykle zwiedzam i odczuwam satysfakcję, że się zdecydowałem przyjechać do Krakowa. Zaczynam powoli błogosławić moment kiedy postanowiłem biec na letniaka. Pogoda jak latem.



Cały czas utrzymywałem zamierzone tempo bez jakichkolwiek problemów wydolnościowych. Kolano trochę doskwierało, dlatego po raz pierwszy skorzystałem z zabranego ze sobą zmrażacza. Do półmetku dobiegłem bez problemów i w założonym czasie.
Mały przytyk dla organizatorów. Na 30 km w punkcie z napojami nie było grama żadnego płynu. A tak się akurat złożyło, że bardzo potrzebowałem się czegoś napić. Nie miałem oczywiście żadnego wyboru i pobiegłem dalej. Pogoda zaczęła się trochę psuć. Nie ukrywam, że nawet się z tego cieszyłem. Na 35 km mając w pamięci suszę z wcześniejszego punktu opiłem się na wyrost. W dalszym ciągu biegnie mi się całkiem dobrze ale zaczynam mocno słabnąć. Ból kolana promieniuje na całą nogę, którą zmroziłem aerozolem w całości (powątpiewam czy to coś pomaga).
Biegniemy teraz wzdłuż Wisły.



Pogoda pogorszyła się znacząco, i oczywiście jak to zawsze bywa – wiatr w oczy. Biegnę dalej i odliczam kolejne kilometry. Zaczym przechodzić w cykliczny marsz. Z jednej strony trochę wtedy odpoczywam, z drugiej strony kolano w marszu boli mnie bardziej niż podczas biegu.
Wreszcie Krakowskie Błonia w zasięgu wzroku. Zbieram resztki sił i biegnę do mety. Przed ostatnią prostą czeka na mnie żona. Łapiemy się za ręce i biegniemy razem.


Na metę wbiegam z czasem netto 5:18:06. Jestem naprawdę zadowolony. Wyjątkowo w odróżnieniu do wcześniejszych maratonów nie czuję się mocno zmęczony.


Martwi mnie tylko myśl, jak w przyszłym roku zejść  w Dębnie poniżej 5 godzin.

wtorek, 27 marca 2012

7. Półmaraton Warszawski

25 marca 2012.

Wspaniała impreza. Ponad 7 tyś. uczestników. Pogoda niezła tyle, że było bardzo wietrznie. Trasa urozmaicona.


Do biegu byłem kompletnie nieprzygotowany. Od półmaratonu w Wiązownie dokucza mi kolano. Przez ostatni miesiąc prawie nie biegałem. Jednak nie mogłem sobie odpuścić takiej imprezy. Wynik nie miał znaczenia. Chciałem tylko w miarę bez pogłębienia kontuzji dobiec do mety. Tym bardziej, że za miesiąc maraton w Krakowie.
Na starcie pół godziny oczekiwania aż moja strefa ruszyła. Wiatr koszmarny. Wreszcie start. Ku mojemu zadowoleniu kolano prawie nie dokucza. Jednakże cały czas nie czułem się zbyt pewnie. Po pierwszych 5 kilometrach czas całkiem niezły.


Zaczynam myśleć o wyniku poniżej 2 godzin. Przed Cytadelą Warszawską trochę przyspieszyłem.


Po 10 km wynik coraz lepszy, a ja czułem się dobrze. Wreszcie dobiegamy do Agrykoli. Podbieg pod który niejednokrotnie miałem problem podjechać na rowerze, a teraz trzeba wbiec. Słyszę z boku określenie wzgórze prawdy – coś w tym jest. Podbiegłem z oporami ale nie najgorzej. Na 15 km wynik cały czas dobry, ale już wiem, że nie zejdę poniżej 2 godzin. Mam jednak jeszcze nadzieję na życiówkę.
Jednakże całe nadzieje prysły w dalszej części biegu. Z każdym kilometrem opadałem z sił. Już nie snułem planów o rekordzie. Wreszcie w zasięgu wzroku pojawił się Most Poniatowski. Wykrzesałem z siebie resztkę sił. Udało mi się nawet przyśpieszyć do tempa 5:30.


Wreszcie finisz. Dałem z siebie wszystko. Czas netto 2:09:24.


Najgorszy wynik z dotychczasowych ulicznych półmaratonów.
Po przekroczeniu mety czuję, że tracę przytomność. Pierwszy raz coś takiego mi się przytrafiło. Jednakże kilka głębszych oddechów i udało się opanować sytuację.
Pomimo słabego wyniku i tylu przeciwności jestem z biegu zadowolony. Dałem z siebie naprawdę wszystko co mogłem tego dnia. A atmosfera imprezy dodatkowo koi wszelkie rany.



Mam nadzieję, że innym razem uda się przełamać 2 godziny – może w Błoniu w sierpniu, czas pokaże. Teraz najważniejsze wyleczyć kolano. Po biegu doskwiera mocniej i trochę się martwię.

wtorek, 28 lutego 2012

XXXII Półmaraton Wiązowski

26 lutego 2012.
Całkiem niezła impreza. Nie byłem zbytnio przygotowany, a w szczególności zbyt mało wybiegany, ale miałem bardzo pozytywne nastawienie. Dzięki temu biegło mi się bardzo dobrze. Jedynym mankamentem była pogoda. Duży wiatr, śnieg a nawet gradobicie. Ale co tam, liczy się bieg.
Rozpocząłem jak zwykle w końcówce stawki. Z każdym kilometrem się rozkręcałem i po cichu liczyłem dobiec w czasie poniżej 2 godzin. Przez cały czas wyprzedzałem biegaczy wolniejszych i przesuwałem się do przodu.


Do półmetku nie czułem w ogóle zmęczenia i biegłem coraz szybciej. Według Polara tempo wynosiło ok. 5:15. Jak na moje warunki rewelacja.


Po nawrocie na półmetku mały szok. Dosłownie wichura z gradem prosto w twarz. Mimo to dalej napierałem i trzymałem tempo.


Jednakże nie zgadzały mi się trochę oznaczenia dystansu na trasie z kilometrami w Polarze. Nie zwracałem na to szczególnie uwagi, bo pomimo złej pogody dalej biegło mi się dobrze i miałem wrażenie, że biegnę naprawdę szybko. Chwilę później dobiegłem do grupki 3 osób i razem sobie biegliśmy prowadząc luźną rozmowę. Po kilku kilometrach dwoje z nich odpadło i zostałem z biegaczem z Hajnówki. Tempo w dalszym ciągu było niezłe, ale powoli zaczynałem zdawać sobie sprawę, że zejście poniżej 2 godzin tym razem jest niemożliwe. Na około 2 kilometry przed metą zacząłem delikatnie słabnąć. Pan z Hajnówki pobiegł świeżutki jakby dopiero zaczął biec (dobiegł ok. minutę przede mną). Wreszcie na horyzoncie wyłoniła się meta. Nie udało mi się wykrzesać resztek energii i raczej nie finiszowałem. Na mecie 2:07:11.


Trochę się rozczarowałem. Przez cały dystans czułem, że biegnę naprawdę szybciej niż kiedykolwiek wcześniej na tym dystansie, a okazało się, że w zasadzie wyrównałem wynik z Błonia z zeszłego lata. Różnica dystansu w porównaniu z Polarem wyniosła 2 kilometry. Pomyślałem nawet, że może organizatorzy źle wymierzyli trasę. Jednakże to raczej niemożliwe bo trasa atestowana. Prawdopodobnie bieg pod wiatr zmylił moje odczuwanie tempa, a Polar muszę na nowo skalibrować.
Nie ważne. Był to dobry wstęp w sezon i przygotowania do dalszych biegów. Może w Półmaratonie Warszawskim uda się zejść poniżej magicznych 2 godzin. Tak czy inaczej celem na ten rok są 3 maratony, a czasy w połówkach to tylko punkt odniesienia do aktualnej formy.

poniedziałek, 13 lutego 2012

III Półmaraton Komandosa - Warszawa - 11.02.2012

Bieg na dystansie pół maratonu w Kampinoskim Parku Narodowym.  Aby wziąć udział, należało spełnić wymagania organizatora: start w pełnym umundurowaniu polowym (mundur z długim rękawem, beret lub czapka polowa, buty krój wojskowy-min. wys. cholewki 8 cali) z plecakiem (min. wymiary 45x30cm) w kolorze odpowiadającym umundurowaniu o wadze 10 kg na całej trasie biegu. Brzmi ciekawie, ale tak naprawdę dopiero na trasie okazuje się jak jest ciężko. Trasa była przygotowana rewelacyjnie.


Pogoda fajna. Temperatura ok. -10 stopni, słoneczko. Humory dopisują.


Jedyny mankament to miejscami bardzo oblodzone ścieżki i ciężko było utrzymać równowagę. Po starcie wszystko się mocno rozciągnęło i większość dystansu przebiegłem sam.







Chwilami było to niekomfortowe, ponieważ nie miałem pewności czy nie pomyliłem trasy. Jednakże jakoś się udało.
Po pierwszym kółku poznałem nowy smak herbaty. Jeszcze nigdy tak mi nie smakowała.
Na drugim kółku spotkała mnie niespodzianka. Część trasy przebiegała wzdłuż torów kolejowych i w pewnym momencie należało je przekroczyć i biec dalej.






Do tego miejsca miałem jakieś 20-30 metrów jak pojawił się pociąg towarowy. Zamiast przejść na drugą stronę torów, pozostałem na miejscu i zostałem zablokowany przez pociąg, który jechał jak żółw i miałem wrażenie, że nigdy się nie skończy. Nie miało to wielkiego wpływu na mój wynik, ale stałem w zaspie śniegu i czekałem wściekły na siebie aż będę mógł przejść przez tory.
W końcu udało się dobiec do mety. Trzecie miejsce!!!, szkoda tylko, że od końca J z czasem 3:02:48. To i tak nieźle bo nastawiony byłem na 3:20. Na mecie znowu herbata, była pyszna.
Podsumowując, impreza super. Byłem cały obolały ale zadowolony, że udało się ukończyć. To moja pierwsza impreza tego typu. Zobaczymy jak będzie w przyszłości.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

WOŚP Bieg Policz się z cukrzycą

To już 6 bieg w ramach WOŚP - Policz się z cukrzycą. Ja w tej imprezie biegłem pierwszy raz. Myślałem, że ze względu na udział wielu osób na co dzień nie biegających, będzie to raczej przechadzka niż bieg. Jednakże było inaczej. Oczywiście na początku 3 000 osób zrobiło odpowiednie zamieszanie,


ale zaraz się to rozciągnęło.

Nigdy wcześniej nie biegłem na dystansie 5 km ale wydaje mi się, że uzyskałem całkiem niezły wynik – 00:23:40. Tym bardziej, że dzień wcześniej biegłem w biegach górskich na 10 km po czym byłem wyjątkowo wykończony.

Bardzo fajna impreza i mam nadzieję, że za rok znowu pobiegnę.

IX Zimowe Biegi Górskie r.2 w Falenicy

To już kolejny mój start w tej imprezie. Można zadać sobie pytanie. Biegi górskie w Falenicy? Dziwna sprawa, prawda? A jednak. Trasa 10 kilometrowa, przewyższenia na trasie to 255 m. Przez to, że trasa składa się z 3 pętli, przez cały czas podbiegi i zbiegi. Do tego w tym roku zima póki co nie dopisuje. Mogłoby się wydawać, że jest łatwiej, jednak nie do końca. Przy dużej ilości startujących, szczególnie na wierzchołkach podbiegów trasa jest bardzo piaszczysta co oczywiście nie ułatwia. Ponadto, często ścieżki są bardzo wąskie co bardzo utrudnia wyprzedzanie. Mnie ten bieg w ogóle się nie udał. Biegło mi się bardzo ciężko i w rezultacie uzyskałem wynik 01:04:43. Najgorszy wynik spośród wcześniejszych edycjach w których brałem udział. Jednakże w pewnym stopniu jestem zadowolony. Jeszcze nigdy od czasu gdy startuję w różnych zawodach nie zdarzyło się abym przerwał bieg w trakcie. Tym razem, też dobiegłem do końca, pomimo kilku poważnych kryzysów kiedy łamałem się czy nie zrezygnować.

Mam nadzieję, że kolejne edycje wypadną lepiej.