Mój pierwszy maraton poza
Warszawą. Ponadto, mój pierwszy maraton z cyklu Korony Maratonów Polskich. Trasa dość ciekawa i przekrojowa.
Nie małym utrudnieniem było zróżnicowanie terenu
Pilot gotowy do startu :)
Nie małym utrudnieniem było zróżnicowanie terenu
Pilot gotowy do startu :)
Jak zwykle wszystko pod górkę. Miałem
być dobrze przygotowany a wyszło jak zwykle. Od Półmaratonu Warszawskiego
dokuczała mi kontuzja kolana. Nie dość, że z tego powodu kompletnie nie
trenowałem, to ból w kolanie dokuczał niemiłosiernie. Jednakże, jak to mówi
moja rodzina „Zesraj się a nie daj się”. Dlatego też nie odpuściłem i
pojechałem do Krakowa. Miałem dodatkowe wsparcie ponieważ towarzyszyła mi moja
żona. Znalazłem fajny hotel w willowej dzielnicy Krakowa ok. 2 km od miejsca
startu. Dzięki temu można potraktować cały wyjazd jako fajny wypad weekendowy.
Martwiła mnie pogoda jaka będzie w
dniu biegu, tym bardziej, że prognozy były mało optymistyczne. Rano w hotelu
rozważałem czy ubrać się w polar czy biec na letniaka. Przy śniadaniu inny
biegacz swoim nastawieniem do biegu w krótkim rękawku przekonał i mnie.
Na starcie miła niespodzianka. Pogoda
wymarzona. Kilkanaście stopni i piękne słoneczko. Wreszcie nadchodzi moment
startu. Byłem zupełnie spokojny i na luzaku. W związku z tym, że i tak
kompletnie się nie przygotowałem do startu to nie było czym się martwić. Wynik
nie miał znaczenia, najważniejsze aby zmieścić się w limicie 5:30.
Wystartowaliśmy.
Rundka wkoło Krakowskich Błoni
i kierujemy się w kierunku Starówki.
Biegłem założonym tempem 6:40 i czułem się wyśmienicie. Na trasie (w porównaniu z Warszawą) bardzo mało kibiców. To mi trochę doskwierało, ponieważ bardzo pozytywnie wpływa na mnie zachowanie „gapiów” na trasach biegu. Biegniemy miejscami które zwykle zwiedzam i odczuwam satysfakcję, że się zdecydowałem przyjechać do Krakowa. Zaczynam powoli błogosławić moment kiedy postanowiłem biec na letniaka. Pogoda jak latem.
Rundka wkoło Krakowskich Błoni
i kierujemy się w kierunku Starówki.
Biegłem założonym tempem 6:40 i czułem się wyśmienicie. Na trasie (w porównaniu z Warszawą) bardzo mało kibiców. To mi trochę doskwierało, ponieważ bardzo pozytywnie wpływa na mnie zachowanie „gapiów” na trasach biegu. Biegniemy miejscami które zwykle zwiedzam i odczuwam satysfakcję, że się zdecydowałem przyjechać do Krakowa. Zaczynam powoli błogosławić moment kiedy postanowiłem biec na letniaka. Pogoda jak latem.
Cały czas utrzymywałem zamierzone
tempo bez jakichkolwiek problemów wydolnościowych. Kolano trochę doskwierało,
dlatego po raz pierwszy skorzystałem z zabranego ze sobą zmrażacza. Do półmetku
dobiegłem bez problemów i w założonym czasie.
Mały przytyk dla organizatorów. Na
30 km w punkcie z napojami nie było grama żadnego płynu. A tak się akurat
złożyło, że bardzo potrzebowałem się czegoś napić. Nie miałem oczywiście
żadnego wyboru i pobiegłem dalej. Pogoda zaczęła się trochę psuć. Nie ukrywam,
że nawet się z tego cieszyłem. Na 35 km mając w pamięci suszę z wcześniejszego
punktu opiłem się na wyrost. W dalszym ciągu biegnie mi się całkiem dobrze ale
zaczynam mocno słabnąć. Ból kolana promieniuje na całą nogę, którą zmroziłem
aerozolem w całości (powątpiewam czy to coś pomaga).
Biegniemy teraz wzdłuż Wisły.
Pogoda pogorszyła się znacząco, i oczywiście jak to zawsze bywa – wiatr w oczy. Biegnę dalej i odliczam kolejne kilometry. Zaczym przechodzić w cykliczny marsz. Z jednej strony trochę wtedy odpoczywam, z drugiej strony kolano w marszu boli mnie bardziej niż podczas biegu.
Pogoda pogorszyła się znacząco, i oczywiście jak to zawsze bywa – wiatr w oczy. Biegnę dalej i odliczam kolejne kilometry. Zaczym przechodzić w cykliczny marsz. Z jednej strony trochę wtedy odpoczywam, z drugiej strony kolano w marszu boli mnie bardziej niż podczas biegu.
Wreszcie Krakowskie Błonia w
zasięgu wzroku. Zbieram resztki sił i biegnę do mety. Przed ostatnią prostą
czeka na mnie żona. Łapiemy się za ręce i biegniemy razem.
Na metę wbiegam z czasem netto 5:18:06. Jestem naprawdę zadowolony. Wyjątkowo w odróżnieniu do wcześniejszych maratonów nie czuję się mocno zmęczony.
Martwi mnie tylko myśl, jak w przyszłym roku zejść w Dębnie poniżej 5 godzin.
Na metę wbiegam z czasem netto 5:18:06. Jestem naprawdę zadowolony. Wyjątkowo w odróżnieniu do wcześniejszych maratonów nie czuję się mocno zmęczony.
Martwi mnie tylko myśl, jak w przyszłym roku zejść w Dębnie poniżej 5 godzin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz