środa, 8 lipca 2015

Supermaraton Gór Stołowych

4 lipca 2015.

No i stało się – pierwszy mój bieg którego nie udało mi się ukończyć. Ale po kolei.
Jak wynikało z wszelkich dostępnych informacji, jeden z najtrudniejszych biegów górskich w Polsce. Oczywiście nie specjalnie bym się nad tym skupiał ponieważ słyszę to przed różnymi biegami. Dystans ok 50 km., przewyższenia +2200/ - 2000 m, limit 9 godzin.



Już kilka dni przed startem wiedziałem, że będzie ciężko ze względu na pogodę. Wszystkie prognozy mówiły o ponad 30 stopniowym upale i bezchmurnym niebie. Co gorsza akurat te prognozy się sprawdziły.
Do Pasterki przyjechałem z Córkami i Michałem dzień przed biegiem. Rozbiliśmy namioty w bardzo urokliwym miejscu i wyruszyliśmy na spacer na Szczeliniec.


Po powrocie zarejestrowałem się w biurze zawodów i pełen nadziei w dobrej formie relaksowałem się oczekując dnia następnego i startu o godzinie 9. W godzinach popołudniowych dostałem SMS od organizatora z informacją, że start został przeniesiony na godzinę 11. Było to spowodowane równolegle rozgrywanymi zawodami rowerowymi po stronie Czeskiej. Ze względu na upał nie była to dobra informacja.
Rano w doskonałym nastroju stawiłem się na linii startu z pozostałymi biegaczami.


Po kilku komunikatach wystartowaliśmy. Do pierwszego punktu kontrolnego usytuowanego po stronie Czeskiej i w bardzo urokliwym terenie było 8 km. Bez specjalnego forsowania biegłem aby uzyskać na tym odcinku ok 30 minut rezerwy czasowej. Biegło mi się doskonale i pomimo strasznego upału byłem pełen dobrych myśli.


Piłem regularnie płyny i realizowałem założenia które sobie wcześniej ustaliłem. Do punktu dotarłem 40 minut przed czasem w doskonałym nastroju. Byłem pewny, że wszystko dalej również dobrze pójdzie. Jednakże po pewnym czasie zacząłem lekko słabnąć. Pomimo założenia, że będę jadł regularnie, pierwszego żela zjadłem z pewnym opóźnieniem i bardzo ciężko było mi się zmusić do przyjmowania pokarmu. Jadłem małymi cząsteczkami baton energetyczny ale moc spadała. Ta część trasy była w sporej części odsłonięta i to również źle wpływało na moją formę. Dodatkowo od pewnego już czasu miałem straszny i ciągły ból pleców. Drugi punkt kontrolny usytuowany był w tym samym miejscu co pierwszy na 18 km trasy. Końcówkę tego dystansu w zasadzie szedłem wspierając się kijkami. Dotarłem do niego po blisko 2 godzinach co lekko mnie zaniepokoiło. Miałem jednak cały czas zapas czasu uzyskany na pierwszym odcinku. Na punkcie niespodzianka i spotkanie z moją ekipą „supportową”. Po uzupełnieniu picia w bukłaku i zjedzeniu paru rodzynek ruszyłem dalej. Odzyskałem siły i dość dobrze mi się biegło. W tej części trasy przeważały zbiegi gdzie mogłem dość mocno nadrabiać czas. Znowu pełen dobrych myśli kontynuowałem bieg licząc na dobry wynik. Jednakże jak to w górach, jak są zbiegi muszą być i podbiegi. Ponownie znacznie opadłem z sił. Co gorsza zupełnie przestałem przyjmować pokarmy energetyczne. W głowie kłębiła mi się myśl, że byłoby fajnie gdyby sędziowie nie wypuścili mnie z punktu kontrolnego na dalszą część trasy. Był on usytuowany w miejscu startu, czyli przy schronisku Pasterka na 28 km. Końcówka tego odcinka lekko się wypłaszczyła dzięki czemu znowu mogłem mocniej pobiec.

(L)

Gdy już do niego dotarłem usłyszałem upragnione słowa abym zszedł z trasy. Jednakże zamiast mnie to ucieszyć, strasznie się zdenerwowałem. Miałem jeszcze 15 minut rezerwy czasowej i o rezygnacji nie było mowy. Po uzupełnieniu picia i schłodzeniu głowy wodą kontynuowałem bieg. Znowu poczułem się lepiej i pomimo przekonania, że nie dotrę do następnego punktu na 36 km w limicie czasowym moje morale się podniosło. Udało mi się nawet dogonić większą grupę biegaczy do których się podłączyłem i wspólnie brnęliśmy do przodu. Teren był zróżnicowany gdzie trochę szliśmy i trochę biegliśmy. Zacząłem się poważnie martwić stanem moich achillesów które bolały mnie okrutnie od dłuższego czasu. Bałem się, że może się to przerodzić w długotrwałą kontuzję. Dotarliśmy w końcu do dość długiego odcinka w dół. Wszystkich tam wyprzedziłem i pomknąłem ile sił do przodu. Zbieg był bardzo wymagający ale nie zważając na trudności odrabiałem straty. Oczywiście w pewnym momencie stało się to co było nieuniknione. Potwornie długi i najtrudniejszy odcinek po skałach ostro w górę. Tam kolejny raz opadłem z sił i ostatecznie podjąłem decyzję o zakończeniu zmagań na 4 punkcie kontrolnym, którego nie miałem już szansy osiągnąć w limicie czasowym. Każdy kolejny metr był drogą przez mękę. Plecy i achillesy bolały mnie coraz mocniej i nawet na chwilę ból nie ustępował. W totalnych męczarniach dotarłem do parkingu pod Szczelińcem 40 minut po czasie i z drżącym głosem zakomunikowałem obsłudze biegu moje zejście z trasy.


W tym punkcie zrezygnował również biegacz, którego przejmującą relację można przeczytać tu:  Relacja

Po chwili dotarli moi wierni druhowie przynosząc upragnione piwo. Ich dobre słowa chociaż w części pozwoliły na zapanowanie nad emocjami wywołanymi koniecznością zejścia z trasy. Za miesiąc bieg górski w Karkonoszach. Mam nadzieję, że nie będzie takiego upału i uda mi się podbudować morale. Oczywiście za rok zrobię wszystko aby zapisać się na Supermaraton Gór Stołowych i ukończyć go łatając głęboką ranę na moim sercu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz