niedziela, 26 lipca 2015

25 Bieg Powstania Warszawskiego

25 lipca 2015

Piąta z rzędu edycja w której biorę udział. Uczestnictwo stało się pewnego rodzaju tradycją. Cel, formuła, klimat i wszystkie inne czynniki powodują, że bez względu na formę i samopoczucie nie wyobrażam sobie nie wzięcia udziału w tak wspaniałej imprezie biegowej. Tym razem dodatkowo w biegu miały wziąć udział moje Córki. Ostatecznie jednak na starcie stanęła tylko Ewa a Asia w ostatniej chwili zrezygnowała. Nie biegliśmy jednak razem ponieważ Ewa wystartowała na dystansie 5 km.


Jak zawsze start biegu głównego na dystansie 10 km był o godzinie 21. Przez cały dzień pogoda wariowała i nie wiadomo było czego możemy się spodziewać. W pierwszej części dnia upał 30 stopniowy, który przerodził się w potężne burze na dwie godziny przed startem. Wszystko jednak ustało przed biegiem i warunki atmosferyczne stały się bardzo przyjemne dające szansę na uzyskiwanie bardzo dobrych wyników. We wszystkich wcześniejszych edycjach było zupełnie inaczej. Wysoka temperatura i parna atmosfera nie dawały tak komfortowych warunków do ścigania się.
Biegacze na 5 km wystartowali, a my ustawiliśmy się w swoich strefach i cierpliwie czekaliśmy na start. Tym razem organizator zmodyfikował trochę formułę i poszczególne strefy czasowe startowały z kilkuminutowym opóźnieniem. Z jednej strony opóźniło to mój start o 15 minut, z drugiej strony dało szansę na sprawne rozciągnięcie się ogromnej rzeszy biegaczy umożliwiając płynne wystartowanie i wejście we własne tempo biegowe. Chwilę przed startem elity odśpiewaliśmy Hymn Narodowy co dodatkowo nastroiło nas i jeszcze mocniej mogliśmy odczuwać cel imprezy.
Tak oczekując na swoją kolej w końcu się doczekaliśmy i ruszyliśmy w kierunku linii startu. Po krótkim odliczaniu usłyszeliśmy upragniony wystrzał startera i ruszyliśmy. Na początku oczywiście było trochę ciasno, ale z każdą chwilą coraz bardziej warunki się poprawiały i można było biec w założonym tempie.
Ruszyłem trochę mocniej niż planowałem, ale nie zmieniałem tempa ponieważ biegło mi się doskonale i liczyłem na dobry wynik. Trasę znam na pamięć więc doskonale wiedziałem w których momentach jak się zachowywać. Tak też po przebiegnięciu przez urokliwą Starówkę po skręcie w Karową gdzie jest dość długi odcinek w dół ostro ruszyłem do przodu starając się zdobyć odrobinę rezerwy czasowej. Po tej rozkoszy biegowej wbiegliśmy na Wisłostradę i dalej po płaskim aż do Sanguszki. Liczyłem na tym odcinku na ożywcze podmuch wiatru od Wisły ale się rozczarowałem. Pomimo lekkiej mżawki temperatura dawała się we znaki.
Sanguszki to oczywiście kilkuset metrowy podbieg gdzie należało lekko zwolnić aby nie opaść z sił na dalszą część biegu. Na półmetku byłem z czasem 26:14 co dawało szansę na dobry wynik. Na punkcie z piciem wziąłem minimalny łyk izotoniku nawet nie zwalniając i ruszyłem mocno na drugą pętlę. Cały czas czułem się wyśmienicie, ale powoli zacząłem odczuwać pierwsze oznaki zmęczenia. Na Krakowskim Przedmieściu coraz bardziej zmęczony nie mogłem doczekać się Karowej gdzie wiedziałem, że na zbiegu przyśpieszę a dodatkowo odpocznę. Tak też się stało i znowu wpadliśmy na odcinek prostej na Wisłostradzie. Tu już tchu brakowało i coraz mocniej chwytała mnie kolka. Dotarłem jednak do podbiegu i finisz na ostatniej prostej. Nie było już dynamiki jakiej bym sobie życzył, ale wykrzesałem resztki sił i wpadłem na metę z czasem 52:49. To wynik lepszy od rekordowego z zeszłego roku o blisko minutę.



Po kryzysie i dolegliwościach zdrowotnych spowodowanych wyczerpującym biegiem w Górach Stołowych mogę podejrzewać, że wracam do formy. Rekordowy czas i doskonałe samopoczucie nastrajają pozytywnie przed Ultra Maratonem Karkonoskim za tydzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz