4 lipca 2015.
No i stało się – pierwszy mój
bieg którego nie udało mi się ukończyć. Ale po kolei.
Jak wynikało z wszelkich
dostępnych informacji, jeden z najtrudniejszych biegów górskich w Polsce. Oczywiście
nie specjalnie bym się nad tym skupiał ponieważ słyszę to przed różnymi
biegami. Dystans ok 50 km., przewyższenia +2200/ - 2000 m, limit 9 godzin.
Już kilka dni przed startem
wiedziałem, że będzie ciężko ze względu na pogodę. Wszystkie prognozy mówiły o
ponad 30 stopniowym upale i bezchmurnym niebie. Co gorsza akurat te prognozy
się sprawdziły.
Do Pasterki przyjechałem z
Córkami i Michałem dzień przed biegiem. Rozbiliśmy namioty w bardzo urokliwym
miejscu i wyruszyliśmy na spacer na Szczeliniec.
Po powrocie zarejestrowałem
się w biurze zawodów i pełen nadziei w dobrej formie relaksowałem się oczekując
dnia następnego i startu o godzinie 9. W godzinach popołudniowych dostałem SMS
od organizatora z informacją, że start został przeniesiony na godzinę 11. Było
to spowodowane równolegle rozgrywanymi zawodami rowerowymi po stronie Czeskiej.
Ze względu na upał nie była to dobra informacja.
Rano w doskonałym nastroju
stawiłem się na linii startu z pozostałymi biegaczami.
Po kilku komunikatach
wystartowaliśmy. Do pierwszego punktu kontrolnego usytuowanego po stronie
Czeskiej i w bardzo urokliwym terenie było 8 km. Bez specjalnego forsowania
biegłem aby uzyskać na tym odcinku ok 30 minut rezerwy czasowej. Biegło mi się
doskonale i pomimo strasznego upału byłem pełen dobrych myśli.
Piłem regularnie
płyny i realizowałem założenia które sobie wcześniej ustaliłem. Do punktu
dotarłem 40 minut przed czasem w doskonałym nastroju. Byłem pewny, że wszystko
dalej również dobrze pójdzie. Jednakże po pewnym czasie zacząłem lekko słabnąć.
Pomimo założenia, że będę jadł regularnie, pierwszego żela zjadłem z pewnym
opóźnieniem i bardzo ciężko było mi się zmusić do przyjmowania pokarmu. Jadłem małymi
cząsteczkami baton energetyczny ale moc spadała. Ta część trasy była w sporej
części odsłonięta i to również źle wpływało na moją formę. Dodatkowo od pewnego
już czasu miałem straszny i ciągły ból pleców. Drugi punkt kontrolny usytuowany
był w tym samym miejscu co pierwszy na 18 km trasy. Końcówkę tego dystansu w zasadzie
szedłem wspierając się kijkami. Dotarłem do niego po blisko 2 godzinach co
lekko mnie zaniepokoiło. Miałem jednak cały czas zapas czasu uzyskany na
pierwszym odcinku. Na punkcie niespodzianka i spotkanie z moją ekipą „supportową”.
Po uzupełnieniu picia w bukłaku i zjedzeniu paru rodzynek ruszyłem dalej. Odzyskałem
siły i dość dobrze mi się biegło. W tej części trasy przeważały zbiegi gdzie
mogłem dość mocno nadrabiać czas. Znowu pełen dobrych myśli kontynuowałem bieg
licząc na dobry wynik. Jednakże jak to w górach, jak są zbiegi muszą być i
podbiegi. Ponownie znacznie opadłem z sił. Co gorsza zupełnie przestałem
przyjmować pokarmy energetyczne. W głowie kłębiła mi się myśl, że byłoby fajnie
gdyby sędziowie nie wypuścili mnie z punktu kontrolnego na dalszą część trasy.
Był on usytuowany w miejscu startu, czyli przy schronisku Pasterka na 28 km. Końcówka
tego odcinka lekko się wypłaszczyła dzięki czemu znowu mogłem mocniej pobiec.
(L)
Gdy
już do niego dotarłem usłyszałem upragnione słowa abym zszedł z trasy. Jednakże
zamiast mnie to ucieszyć, strasznie się zdenerwowałem. Miałem jeszcze 15 minut
rezerwy czasowej i o rezygnacji nie było mowy. Po uzupełnieniu picia i
schłodzeniu głowy wodą kontynuowałem bieg. Znowu poczułem się lepiej i pomimo
przekonania, że nie dotrę do następnego punktu na 36 km w limicie czasowym moje
morale się podniosło. Udało mi się nawet dogonić większą grupę biegaczy do
których się podłączyłem i wspólnie brnęliśmy do przodu. Teren był zróżnicowany gdzie
trochę szliśmy i trochę biegliśmy. Zacząłem się poważnie martwić stanem moich achillesów
które bolały mnie okrutnie od dłuższego czasu. Bałem się, że może się to przerodzić
w długotrwałą kontuzję. Dotarliśmy w końcu do dość długiego odcinka w dół. Wszystkich
tam wyprzedziłem i pomknąłem ile sił do przodu. Zbieg był bardzo wymagający ale
nie zważając na trudności odrabiałem straty. Oczywiście w pewnym momencie stało
się to co było nieuniknione. Potwornie długi i najtrudniejszy odcinek po skałach
ostro w górę. Tam kolejny raz opadłem z sił i ostatecznie podjąłem decyzję o
zakończeniu zmagań na 4 punkcie kontrolnym, którego nie miałem już szansy
osiągnąć w limicie czasowym. Każdy kolejny metr był drogą przez mękę. Plecy i
achillesy bolały mnie coraz mocniej i nawet na chwilę ból nie ustępował. W totalnych
męczarniach dotarłem do parkingu pod Szczelińcem 40 minut po czasie i z drżącym
głosem zakomunikowałem obsłudze biegu moje zejście z trasy.
W tym punkcie
zrezygnował również biegacz, którego przejmującą relację można przeczytać tu:
Relacja
Po chwili dotarli moi wierni
druhowie przynosząc upragnione piwo. Ich dobre słowa chociaż w części pozwoliły
na zapanowanie nad emocjami wywołanymi koniecznością zejścia z trasy. Za miesiąc
bieg górski w Karkonoszach. Mam nadzieję, że nie będzie takiego upału i uda mi
się podbudować morale. Oczywiście za rok zrobię wszystko aby zapisać się na Supermaraton
Gór Stołowych i ukończyć go łatając głęboką ranę na moim sercu.