piątek, 3 kwietnia 2015

10. PZU Półmaraton Warszawski

29 marca 2015.

Półmaraton Warszawski to nie tylko impreza biegowa czy forma treningu przed innymi startami. To dla mnie przede wszystkim wydarzenie bardzo emocjonalne i ekscytujące. Bieg na ogromną masową skalę i do tego w moim ukochanym mieście.



Cytując klasyka i hymn mojej drużyny – „Mam tak samo jak ty, miasto moje a w nim…”.

(L)

Do tego wszystkiego rekordowa frekwencja bliska 15 tysięcy uczestników nawiązuje do największych imprez tego typu w Europie.
Powyższy wstęp nie zmienia jednak faktu, że do startu byłem dobrze przygotowany i kolejny już raz nastawienie było takie, aby zejść poniżej magicznych 2 godzin. Biegam już dość długo i do tej pory nie udała mi się ta sztuka. Mało tego, za każdym razem jak podejmowałem wyzwanie, finalnie osiągałem najgorszy z możliwych wyników. Przykładowo w Półmaratonie BMW w zeszłym roku na metę dotarłem z czasem 2:14:23. Był to wtedy dla mnie ogromny cios i byłem bliski zniechęcenia ukierunkowanego na fakt, że nigdy nie uda mi się zejść poniżej 2 godzin.
Na starcie pojawiłem się blisko godzinę wcześniej i poświęciłem ten czas na lekką rozgrzewkę i spacerek po okolicy. Pogoda była doskonała i do biegu byłem ubrany na krótko. Narzuciłem tylko folię NRC której miałem się pozbyć chwilę przed startem. Udałem się następnie do strefy 2 h i pogawędziłem chwilę z Zającem biegnącym na ten czas. Nigdy nie potrzebuję wsparcia do dyktowania tempa ponieważ doskonale potrafię sam to kontrolować, wykorzystując dodatkowo rozwiązania elektroniczne.
No i ruszyliśmy. Początkowo oczywiście spacerek aby dotrzeć do linii startu. Tak wszystko było doskonale zorganizowane, że już dosłownie po kilku minutach byliśmy na miejscu. Pamiętam na 7 czy 8 edycji gdzie startowało ok. 7 tysięcy ludzi, opóźnienie startu w mojej strefie było bliskie pół godziny.
Po przekroczeniu linii startu zostałem nieco z tyłu za Zającem w związku z ogromną ilością biegaczy i odstawałem coraz bardziej. Po kilku minutach biegu zacząłem konsekwentnie przyśpieszać i przedzierając się pomiędzy innymi uczestnikami zrównałem się z ekipą biegnącą na 2 godziny. Ilość ludzi i dość wolne tempo męczyło mnie i postanowiłem lekko przyśpieszyć aby odnaleźć odrobinę przestrzeni dla siebie która pozwoli mi na bieg własnym swobodnym tempem.


W poszukiwaniu odrobiny luzu dotarłem do Zająca biegnącego na czas 1:55. Postanowiłem się trzymać w jego okolicy, tym bardziej, że było sporo luźniej. Mniej więcej na 5 km czułem się doskonale i wiedziałem, że wynik na pewno będzie dobry. Nie przesądzałem czy poniżej 2 godzin, ale rekordowy – czyli poniżej 2:07:05.
Delektując się biegiem przez moje miasto dotarłem do Trasy Łazienkowskiej gdzie dzięki lekkiej pochyłości trasy można było dość mocno przyśpieszyć nadganiając kilka sekund. Dalej Wisłostrada po płaskim i coraz bliżej upragnionej mety.
Koniecznie muszę również wspomnieć o kibicach i zespołach muzycznych. Dodawali ogromnej mocy pozwalając wykrzesać z siebie resztki sił i ambicji. Moim ulubionym zespołem który pojawia się na wielu warszawskich biegach jest DJ K&K, który tym razem był usytuowany przed tunelem.
Kontynuując bieg dotarliśmy do lekkiego podbiegu w kierunku Konwiktorskiej. Na ok. 3 km do mety spiąłem się aby dać z siebie wszystko. Było już pewne, że wynik poniżej 2 godzin jest pewny. Mówiłem sobie, że tylko jakaś kontuzja bądź nieszczęśliwe zdarzenie może pokrzyżować moje plany. Na Miodowej trochę się pogubiłem myśląc, że będziemy jeszcze obiegać Plac Teatralny. 


Jakież było moje zdziwienie gdy się zorientowałem, że skręcamy z Krakowskiego Przedmieścia w Ossolińskich, gdzie dosłownie po chwili ulica Moliera i meta. Z tego powodu trochę zbyt późno rozpocząłem finisz ale co tam.
Na metę wpadłem z czasem 1:55:54. Jakież szczęście, wręcz euforia. Udało się J.



Po biegu naszła mnie przerażająca refleksja. Znowu zaczął w głowie kłębić się dawno odsunięty pomysł zejścia poniżej 4 godzi w maratonie. Najbliższa okazja już za miesiąc w OWM – zobaczymy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz