Piąty maraton w tym roku, drugi
przełajowy. Jednakże okazało się, że z maratonu zrobił się ultra maraton, ale
po kolei.
Do biegu się jakoś specjalnie nie
przygotowywałem. Trzy tygodnie od Maratonu Warszawskiego a w międzyczasie
prawie w ogóle nie biegałem. Zarówno dlatego, że start w Warszawie dał mi mocno
w kość, ale przede wszystkim z powodu braku czasu. Dlatego też, stanąłem na
starcie z myślą o ukończeniu i czerpaniu przyjemności z biegania w przepięknej
scenerii Puszczy Kampinoskiej.
Z podobnym podejściem do biegu podszedł również
mój kolega i plan na bieg był taki, że biegniemy razem.
Na starcie stanęliśmy z mapami w
ręku i z Camel bagiem na plecach.
Co prawda mapa tylko
schematyczna, ale trasa nie wydawała się zbytnio skomplikowana. Do półmetka w
Rostoce w zasadzie cały czas czerwonym szlakiem, następnie nawrotka i zmiana
szlaku na zielony, później żółty, znowu zielony i do mety.
Jednakże, jeśli podczas biegu więcej
zwracasz uwagę na aurę niż na oznaczenia to o pomyłkę nie trudno.
Na półmetku czas całkiem dobry,
forma również nie najgorsza. Razem z Kolegą biegliśmy dalej zielonym, ale w
pewnym momencie zaczynamy się orientować, że nie widać dodatkowych oznaczeń
trasy z biało-czerwonej taśmy. Pojawia się pierwszy niepokój, ale biegniemy
dalej już bardziej czujni. Po pewnym momencie, analizujemy schemat mapy i
zaczynamy nabierać pewności, że coś jest nie tak. Zaczynamy biec z powrotem ale
bez pełnego przekonania. W pewnym momencie dotarliśmy do bardziej szczegółowej mapy
na tablicy informacyjnej. Teraz już mamy pewność, że jesteśmy tam gdzie być nas
nie powinno. Cofamy się więc dalej aż dotarliśmy do miejsca gdzie powinniśmy
skręcić z zielonego w żółty (bo okazało się, że pobiegliśmy prosto zielonym
zamiast skręcić w lewo w żółty). Cała zabawa kosztowała nas dodatkowe 6-7 kilometrów.
Dalej bieg przebiegał już
prawidłowo. Byłem bardzo zaskoczony, że fakt dodatkowego kilometrażu nie
wpłynął w ogóle na nasze morale. Jednak stres spowodowany poszukiwaniem
prawidłowej trasy spowodował, że szybciej zacząłem opadać z sił.
Jak dobiegliśmy do 5 punktu
kontrolnego okazało się, że punkt został już zwinięty. To również spowodowało w
naszych głowach trochę zamieszania i niepokoju czy znowu coś nie poplątaliśmy. Teraz
już bardzo regularnie śledziliśmy mapę.
W pewnym momencie trasy minęliśmy
się z ratownikiem medycznym który wyruszył na poszukiwanie nas. Poinformowaliśmy
co zaszło i że wszystko z nami w porządku i pobiegliśmy dalej.
Z sił opadałem coraz mocniej. Tym
bardziej, że już przekroczyliśmy dystans maratoński a biec trzeba było dalej. Teraz
pojawił się dodatkowy stres – zmieścić się w limicie czasu (6 h).
W końcu meta pojawiła się w zasięgu wzroku. Wykrzesaliśmy
resztki sił i ostatecznie dobiegamy z czasem 5:48:35. Na mecie czekano już
tylko na nas.
Ostatecznie według Endomondo
wyszło 49.91 km. Dlatego śmieje się, że to był mój pierwszy ultra.
Pomimo tych komplikacji jestem
bardzo zadowolony z tego biegu. Bardzo mi się podobało i planuję wykorzystać te
trasy do przygotowań do biegów ultra już takich prawdziwych.