16 lipca 2017.
1/2 Ironman, czyli 1,9 km
pływania, 90 km roweru i na koniec 21 km
biegu. Chciałbym powiedzieć, że było łatwo, miło i przyjemnie ale bym skłamał. Na
pewno nie było łatwo, ale pomimo całej trudności pokonania tak długiego
dystansu trzema dyscyplinami było fajnie.
Na początek start z wody na
otwartym akwenie Zalewu Zegrzyńskiego. Bez gruntu pod nogami oczekiwanie na
sygnał do startu w ścisku około 120 uczestników biorących udział w zawodach na
tym dystansie.
No i ruszyliśmy. Nie chcąc
zbytnio się przeforsować zacząłem mocno asekuracyjnie. Aby uniknąć tak zwanej „pralki”,
czyli płynięcia w największej kipieli innych zawodników, nadrabiając trochę
trasy płynąłem trzymając się lekko na zewnątrz.
Dzięki temu uniknąłem kopniaków w głowę i mogłem narzucić sobie swój własny rytm. Ostatecznie trasę pływacką pokonałem w 37 minut a matę z pomiarem czasu przekroczyłem z czasem 38:28 co sytuowało mnie w połowie stawki. Trochę żałuję, że mocniej nie powalczyłem bo czuję, że etap pływacki pokonałem tak na 90%.
Dzięki temu uniknąłem kopniaków w głowę i mogłem narzucić sobie swój własny rytm. Ostatecznie trasę pływacką pokonałem w 37 minut a matę z pomiarem czasu przekroczyłem z czasem 38:28 co sytuowało mnie w połowie stawki. Trochę żałuję, że mocniej nie powalczyłem bo czuję, że etap pływacki pokonałem tak na 90%.
Na poprzednich zawodach straciłem
dużo czasu w strefie zmian. Dla niezorientowanych wyjaśniam. Jest to miejsce
gdzie docieramy do swojego roweru, tam zakładamy buty i wyruszamy na trasę
rowerową. Tym razem cały ten proces zajął mi 04:25 co jak dla mnie jest niezłym
wynikiem, ale bardziej doświadczeni zawodnicy robią to dwukrotnie szybciej.
Rower podobnie jak pływanie
zacząłem dość asekuracyjnie. W tym jednak przypadku nie było to błędem. Wydaje mi
się, że siły rozłożyłem dosyć rozsądnie i w każdym możliwym momencie naciskałem coraz mocniej. Po pewnym czasie doszły typowe dolegliwości długiej jazdy na rowerze, czyli
ból pleców i d…y J. Jak
do pływania pogoda była idealna, tak na rowerze słońce dawało się lekko we
znaki. Organizator był do tego dość dobrze przygotowany i nie zabrakło wody
zarówno do picia jak i polania ciała. Pomimo, że cały dystans rowerowy
pokonałem ze średnią prędkością 30 km/h okazało się, że straciłem 33 pozycje i
wylądowałem na końcu stawki. Potwierdza się, że w triatlonie o wyniku decyduje
jazda na rowerze. Tu można najwięcej zyskać ale również tak jak w moim
przypadku stracić. Ostatecznie trasę rowerową pokonałem w czasie 3:00:33 co
wydaje się na chwilę obecną maksimum moich możliwości.
W strefie zmian szybka zmian
butów i ostatni etap czyli bieganie. Okazało się to totalną walka o przetrwanie.
Teraz skwar doskwierał już nieprawdopodobnie. Co prawda wydolnościowo nie
czułem żadnych problemów, ale bolało mnie całe ciało i odmawiało posłuszeństwa.
Krok za krokiem pokonywałem dystans odliczając każdy kilometr jaki pozostał do
mety. Ogromnie pomogła mi w tym moja córka Ewa która pokonała wspólnie ze mną 2
z 4 pętli. Dodatkowo na trasie pojawili się inni moi bliscy i zagrzewali mnie
do walki na ostatnim etapie tej dramatycznej walki. Ostatecznie trasę biegową
pokonałem z czasem 2:19:01 co wydaje się jakimś koszmarem. Jednakże widok na
mecie Asi która wręczyła mi medal ukończenia 1/2 Ironman ukoił wszystkie moje
cierpienia i w towarzystwie obu córek i przyjaciół mogłem świętować moje wielki
dokonanie.
Limit czasu był 7 godzin a plan aby
się w nim zmieścić. Wynik łączny 6:04:26 mogę uznać za sukces.