Ile ja już razy obiecywałem
sobie, że nie będę biegał takich masówek a do tego na takim dystansie? Ale jak
to z obiecankami bywa nic z tego nie wyszło. Córunia Ewunia poinformowała, że
biegnie więc ja tak naprawdę nie miałem wyboru.
Nie ważne, że od Maratonu Warszawskiego
minął tylko tydzień. O godzinie 12 należało stawić się na starcie i nie ma, że
boli. Achillesy w rozsypce i kompletny brak regeneracji. Nie było jednak co
marudzić, w końcu to tylko dyszka z planem na wynik poniżej godziny.
No i jesteśmy jak i pozostałe
blisko 10 tysięcy uczestników. Na telebimie widzimy biegnących już kilkanaście
minut, a my cierpliwie przebieramy z nogi na nogę. Tak drepcząc dotarliśmy do
linii startu 17 minut po wystrzale – ruszyliśmy. Oczywiście ciężko mówić o komfortowym
biegu, ale o dziwo całkiem szybko udało się wejść w tempo biegowe i tak
rozmawiając sobie przemierzaliśmy kolejne metry, a nawet kilometry. Biegliśmy dość
zachowawczo aby tempo nie było zbyt forsujące dla mojej towarzyszki. Wydawało
mi się, że i tak spokojnie plan zostanie zrealizowany. Jednakże konieczność
szarpania tempa w związku na trudności z wyprzedzaniem spowodowało, że powoli
uciekały nam sekundy tak potrzebne do uzyskania założonego czasu. Na 5
kilometrze mieliśmy już półtorej minuty straty, a sytuacja na trasie nie dawała
większej szansy na radykalne przyśpieszenie. Na tym etapie forma wydawała się
cały czas bez zastrzeżeń, więc mimo wszytko nie traciłem nadziei. Jednakże musieliśmy
zebrać się w sobie i ruszyć mocniej do przodu. Tak nadrabiając trochę stracony
czas dotarliśmy do Ronda de Gaull`a gdzie Ewa w sposób ostry i zdecydowany
powiedziała, że mnie zabije. Nie zważając na groźby karalne próbowałem
zwiększać tempo lekko tracąc już nadzieję. No i zostały ostatnie 2 kilometry. Motywuję
i napieramy. Przed nami kilkaset metrów końcówki i do pełnej godziny mniej jak
2 minuty. Ewa wykrzesała resztki sił dalej mi grożąc i wpadamy na Łazienkowską.
Meta w zasięgu wzroku. Dobiegamy 4 sekundy przed czasem. Szczęśliwi i mocno
zmęczeni. Ewa na miękkich nogach, co od razu zostało zauważone przez Strażaków
którzy natychmiast ruszyli z chęcią udzielenia pomocy, która jednak nie była
konieczna. Medale na szyi i deklaracja Ewy – ostatni raz.
Przebiegłem już wiele różnych
biegów na różnych dystansach. Jednakże te z moimi Córkami uważam za
najfajniejsze. W zeszłym roku z Asią, teraz z Ewą. Jak dobrze nad niemi
popracuję to wspólny maraton w zasięgu ręki J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz