niedziela, 4 października 2015

Biegnij Warszawo

4 października 2015.

Ile ja już razy obiecywałem sobie, że nie będę biegał takich masówek a do tego na takim dystansie? Ale jak to z obiecankami bywa nic z tego nie wyszło. Córunia Ewunia poinformowała, że biegnie więc ja tak naprawdę nie miałem wyboru.


Nie ważne, że od Maratonu Warszawskiego minął tylko tydzień. O godzinie 12 należało stawić się na starcie i nie ma, że boli. Achillesy w rozsypce i kompletny brak regeneracji. Nie było jednak co marudzić, w końcu to tylko dyszka z planem na wynik poniżej godziny.
No i jesteśmy jak i pozostałe blisko 10 tysięcy uczestników. Na telebimie widzimy biegnących już kilkanaście minut, a my cierpliwie przebieramy z nogi na nogę. Tak drepcząc dotarliśmy do linii startu 17 minut po wystrzale – ruszyliśmy. Oczywiście ciężko mówić o komfortowym biegu, ale o dziwo całkiem szybko udało się wejść w tempo biegowe i tak rozmawiając sobie przemierzaliśmy kolejne metry, a nawet kilometry. Biegliśmy dość zachowawczo aby tempo nie było zbyt forsujące dla mojej towarzyszki. Wydawało mi się, że i tak spokojnie plan zostanie zrealizowany. Jednakże konieczność szarpania tempa w związku na trudności z wyprzedzaniem spowodowało, że powoli uciekały nam sekundy tak potrzebne do uzyskania założonego czasu. Na 5 kilometrze mieliśmy już półtorej minuty straty, a sytuacja na trasie nie dawała większej szansy na radykalne przyśpieszenie. Na tym etapie forma wydawała się cały czas bez zastrzeżeń, więc mimo wszytko nie traciłem nadziei. Jednakże musieliśmy zebrać się w sobie i ruszyć mocniej do przodu. Tak nadrabiając trochę stracony czas dotarliśmy do Ronda de Gaull`a gdzie Ewa w sposób ostry i zdecydowany powiedziała, że mnie zabije. Nie zważając na groźby karalne próbowałem zwiększać tempo lekko tracąc już nadzieję. No i zostały ostatnie 2 kilometry. Motywuję i napieramy. Przed nami kilkaset metrów końcówki i do pełnej godziny mniej jak 2 minuty. Ewa wykrzesała resztki sił dalej mi grożąc i wpadamy na Łazienkowską. Meta w zasięgu wzroku. Dobiegamy 4 sekundy przed czasem. Szczęśliwi i mocno zmęczeni. Ewa na miękkich nogach, co od razu zostało zauważone przez Strażaków którzy natychmiast ruszyli z chęcią udzielenia pomocy, która jednak nie była konieczna. Medale na szyi i deklaracja Ewy – ostatni raz.



Przebiegłem już wiele różnych biegów na różnych dystansach. Jednakże te z moimi Córkami uważam za najfajniejsze. W zeszłym roku z Asią, teraz z Ewą. Jak dobrze nad niemi popracuję to wspólny maraton w zasięgu ręki J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz