poniedziałek, 28 lipca 2014

24. Bieg Powstania Warszawskiego

26 lipca 2014


To już czwarta edycja z rzędu w której wziąłem udział. Nie był to dla mnie bieg aby uzyskać nie wiadomo jaki czas, tym bardziej, że czuję się nie do końca w pełni formy po Ultra z przed trzech tygodni. Chodziło tylko o uczestnictwo i w pewnym sensie był to ostatni trening przed Maratonem Karkonoskim w którym biegnę za tydzień.
W poprzednich latach co roku startowało coraz więcej osób, ale tym razem w obu biegach (5 i 10 km) zarejestrowało się rekordowo ok. 10 000 biegaczy.
Bieg Powstania Warszawskiego odbywa się zawsze wieczorem. Co roku było bardzo gorąco i parno. Tym razem było podobnie, z tą niewielką różnicą, że wiał przyjemny orzeźwiający wiatr.
Na starcie spotkałem się z Kolegą biegaczem z którym czasami razem biegamy w różnych imprezach. On bez wątpienia pomógł mi również w ukończeniu biegu na 103 kilometry w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Wystartowaliśmy razem w dość mocnym jak dla mnie tempie. Zanim zdążyliśmy dobiec do Krakowskiego Przedmieścia ze wspólnego biegu pozostał tylko widok oddalających się jego pleców. Oczywiście nie było to dla mnie żadnym problemem. Mało tego, może dobrze się stało bo odrobinę zwolniłem dostosowując tempo do moich aktualnych możliwości.
Jednakże, nawet moje tempo nie było najgorsze i cały czas musiałem wyprzedzać biegaczy wolniejszych ode mnie. W tak sielskich warunkach dotarłem do ulicy Karowej gdzie jest dość znaczący spadek i można pobiec trochę szybciej. Trzeba tam bardzo uważać na nawierzchnię która jest w większości wykonana z kocich łbów. Nie było to jednak problemem i udało się odrobić kilka sekund.
Zaraz na prostej tuż przed samą Wisłostradą organizator zadbał o biegaczy i ustawił kurtynę wodną. Nie sposób opisać przyjemności kiedy na już nieźle zmordowane i przegrzane ciało polała się ożywcza mżawka.
Dalej prosto aż do samej Sanguszki. Tam jeszcze przed zakrętem kolejna kurtyna wodna i kolejny moment ochłody. Chwilę wcześniej delikatnie zwolniłem aby móc bez większych przeszkód pokonać podbieg który ciągnie się przez kilkaset metrów aż do ulicy Konwiktorskiej. Tam meta dla krótszego dystansu i półmetek dla nas wraz z punktem z wodą. Ze względu na dużą ilość zawodników ciężko było dostać się do wolontariuszy aby się napić. Udało się jednak i bieg mogłem kontynuować.
Jednakże już od jakiegoś czasu nie było łatwo, miło i przyjemnie. Bardzo mocno odczuwałem zmęczenie i jak to ze mną bywa, delikatny kryzys mentalny (mam takie odczucia bardzo często ale jeszcze nigdy nie zszedłem z trasy przed jej ukończeniem). Zacząłem powoli wyszukiwać wymówek aby bieg przerwać. Całe szczęście, że to się jednak nie stało. W dalszym ciągu biegłem w miarę równym tempem mocno przyśpieszając na kolejnym zbiegu ulicą Karową.
Po dotarciu do Sanguszki podbieg już nie był formalnością tylko wyzwaniem. Dużo straciłem tam czasu ale brnąłem dalej. Ku mojemu zaskoczeniu, na tym i wcześniejszym odcinku drogi widziałem w kilku miejscach pogotowie ratunkowe udzielające pomocy biegaczom. Widocznie, pomimo lekkiego wiatru niektórzy nie wytrzymali tej temperatury i zasłabli.
Zawsze na ostatniej prostej przed metą staram się choćby delikatnie zaakcentować finiszując. Tym razem nie miało to miejsca. Przez linię mety przebiegłem zadowolony, że się nie poddałem, ale i kompletnie wycieńczony.

Ostatecznie udało się ukończyć trasę z czasem 56:11. Wynik bardzo mnie satysfakcjonuje i wcześniej raczej się spodziewałem gorszego czasu.

środa, 9 lipca 2014

Transjura

5 - 6 lipca 2014.

WOW. Stało się. Pierwszy bieg na ultra dystansie zaliczony.
103 kilometry przez Jurę Karkowsko-Częstochowską, z Wolbromia do Częstochowy.


Suma podejść +1820 m, suma zejść -1970 m. 2 punkty Qualifying Race.


Limit 24 godziny – cel ukończyć.
Od początku do samego końca przemierzałem trasę razem z kolegą.
Wystartowaliśmy w sobotę o 7 rano w Wolbromiu w 34 osoby. Na początku krzaki i trochę lasu, następnie regularny las. Biegłem spokojnie nie wiedząc czego się spodziewać. Po 17 kilometrach w okolicach wsi Smoleń  pierwszy punkt kontrolny z czasem 2:17. Zaczęły trochę dokuczać mi otarcia na stopach. Po drobnej kosmetyce i lekkim posileniu ruszyliśmy dalej. Już wtedy wiedziałem, że zabrałem złe buty biegowe. Ktoś wcześniej mi doradził, że będzie wiele odcinków asfaltowych i lepiej sprawdzą się buty do biegania po mieście i w takich biegłem. Okazało się, że trasa w jednych miejscach jest bardzo piaszczysta a w innych kamienista. Przy cienkich i miękkich podeszwach powodowało to straszne obciążenie dla spodów stóp.
Posmarowanie stóp Sudocremem zdziałało cuda i dalszy bieg nie stanowił wielkiego obciążenia. Pojawiły się jednak inne kłopoty. Trasa radykalnie zmieniła charakter.


Biegliśmy przez wsie i pola co powodowało, że z nieba lał się żar a nie było nawet chwili cienia dającego wytchnienie. Temperatura jeszcze przed południem osiągnęła blisko 30 stopni. Zacząłem gwałtownie słabnąć co było prawdopodobnie spowodowane odwodnieniem organizmu. Starałem się pić non stop małe ilości wody, ale prawdopodobnie nie była to wystarczająca ilość w taki upał. Zaczęła mnie boleć głowa i przestałem kompletnie się pocić.
W Ogrodzieńcu pod pięknym zamkiem udało mi się kupić izotonik co pozwoliło mi na odzyskanie formy. Kolejny punkt w Żerkowicach na 35 kilometrze z czasem 5:32. Po lekkim posileniu i nawodnieniu ruszyliśmy dalej.


Dalszy bieg wyglądał bardzo podobnie. Sceneria zmieniała się non stop ale podłoże jak było wymagające tak też zostało. Na każdym kolejnym punkcie kontrolnym musiałem ratować moje stopy kremem i zmianą skarpet co dawało coraz mniejszy efekt. Dodatkowo w pewnym momencie wpadłem jedną nogą do strumienia co również nie pomogło. Kolejne punkty kontrolne miały miejsce w:
Wielka Góra – 56 kilometr czas 10:00
Ostrężnik – 68 kilometr czas 12:27.
Zbliżał się wieczór i bieg stawał się coraz bardziej przyjemny. Temperatura nie dokuczała i można było trochę odsapnąć pod tym względem. W pewnym momencie zaczęło być zupełnie ciemno i przyszedł czas na włączenie czołówki. Wcześniej nawigowanie z mapą nie było komfortowe, ale w nocy to już zupełny dramat. Trasę wyznaczały malutkie odblaskowe wstążki. Jednakże, nie licząc drobnych korekt udało się nie zgubić. Do punktu Przemiłowice na 82 kilometrze dotarliśmy o godzinie 22:52. Moje stopy były już w tragicznej sytuacji. Na punkcie kontrolnym okazało się, że nie byłem odosobniony w tych dolegliwościach. Byli tacy którzy rezygnowali z kontynuowania biegu z tego powodu. Inni wypadali ze względu na kontuzje stawów lub po prostu z braku sił do kontynuowania trasy. Przez pewien czas przemierzaliśmy dystans z trzema innymi uczestnikami co dało trochę komfortu psychicznego jak również udało się nadrobić kilka lub kilkanaście minut. Kolejny punkt w Kamiennych Dołach na 92 kilometrze osiągnęliśmy z czasem 18:25.
Napotkani biegacze uciekli nam dość szybko i musieliśmy kontynuować trasę sami. Gdzieś w tym mniej więcej czasie spotkaliśmy uczestnika biegnącego na dystansie 170 km. Był zupełnie wyczerpany i obolały. Użyczyłem mu Voltarenu do posmarowania mięśni i ruszyliśmy dalej.
Do Osony na 98 kilometrze dotarliśmy o godzinie 3:03 i zaczynało powoli świtać. W tym czasie również się trochę ochłodziło i musieliśmy się trochę cieplej ubrać. Od tego momentu trasa dłużyła się koszmarnie a nasze tempo było zatrważająco niskie.
W końcu dotarliśmy do Częstochowy. Wyszliśmy z lasu i poruszaliśmy się ulicą na wprost w kierunku mety. Myślałem, że to już koniec dramatu ale oczywiście okazało się inaczej. W pewnym momencie znowu trasa skręciła powodując konieczność poruszania się jakby dookoła.
Wreszcie w zasięgu wzroku upragniona meta. 103,81 km pokonałem w 22:03:22. Wystartowałem o 7 rano w sobotę w Wolbromiu a na metę dotarłem o 5 rano w niedzielę po prawie dobie biegu na dwie godziny przed limitem czasu. Z 34 osób które wystartowały do końca trasy dotrwało 21.

Jestem szczęśliwy i gotowy do kolejnych ULTRA.