Pierwszy w tym roku mój bieg w
cyklu Pucharu Maratonu Warszawskiego. Dystans 20 km. Cały czas pracuję nad
tempem biegu i potraktowałem ten bieg jako oficjalną próbę zejścia w
półmaratonie poniżej 2 godzin.
Lato już od dłuższego czasu daje
się we znaki i dzisiaj nie było inaczej, potwornie gorąco a leśne dukty zamieniły
się w piaskownice.
Jak zwykle na starcie stanąłem w
końcówce stawki aby nikomu nie przeszkadzać i żeby nikt mi nie przeszkadzał. Okazało
się to wielkim błędem. Po pierwsze jak zwykle najwolniejsi biegacze rozpoczęli
bieg ustawieni bardziej z przodu co powodowało konieczność wyprzedzania na
bardzo nierównej i wąskiej ścieżce. Jednakże jeszcze gorsze było to, że przez
pierwsze ok. 500 metrów biegłem w potwornym tumanie kurzu. Moja wina – koniec narzekania.
Jak tylko się trochę rozciągnęło,
starałem się biec tempem na czas końcowy poniżej 2 godzin. Na każdej 5 km pętli
wychodziło trochę poniżej 5:50 na kilometr. W zasadzie 3 kółka tak biegłem i wszystko
wskazywało na to, że uda się osiągnąć założony czas.
Jednakże temperatura dawał się we
znaki i bezlitośnie odbierała siły. Dodatkowo jeden podbieg ok. 200 metrowy po
piachu nie ułatwiał sprawy. Wszystko to powodowało, że na mniej więcej na 4 km
każdej z pętli odczuwałem oznaki odwodnienia. Dopiero łyczek wody na końcówce
każdego kółka dawał odrobinę orzeźwienia. Tak czy inaczej, ostatnia pętla
zaczęła weryfikować wcześniejsze plany. Zaraz na jej początku dopadł mnie
kryzys i bieg stał się jedną wielką walką o przetrwanie. Cały czas chodziło mi
po głowie przejście w marsz. Zacząłem myśleć, że jednak nie uda się dobiec
poniżej 2 godzin. Jednakże nie przestawałem walczyć i brnąłem dalej. Na metę
udało się wbiec z czasem 1:57:03 – oczywiście rekord. Założenie udało się
zrealizować. Jestem przekonany, że w takiej dyspozycji biegnąc półmaraton po
płaskim wynik poniżej 2 godzin nie będzie problemem.