Wspaniała impreza. W zeszłym roku
odbyła się pierwsza edycja. Dowiedziałem się o niej z telewizji dzień później i
nie mogłem odżałować, że nie brałem w niej udziału. Dlatego tym razem pilnie
śledziłem temat i jak tylko uruchomiono zapisy natychmiast się zapisałem. Dzięki
szybkiej reakcji miałem na koszulce numer 4 – to zobowiązujące J.
Do samego biegu byłem
przygotowany bardzo dobrze. Trzeci maraton w tym roku, dwa półmaratony i dość
ciężkie treningi dawały nadzieję na niezły start.
Byłem nastawiony na bieg
przełajowy, ale rzeczywistość okazała się bardziej brutalna. Ten bieg to niemalże
bieg górski. Profil trasy mówi sam za siebie.
Na starcie stanąłem razem z
Kolegą. Wystartowaliśmy w końcówce stawki i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu
niemal natychmiast większość uczestników zniknęła mi z oczu. Biegliśmy tempem
5:40/km.
Wiedziałem, że takie tempo może się okazać zabójcze, tym bardziej, że
słońce dawało o sobie znać bardzo mocno. Po kilku kilometrach znacząco
zwolniliśmy i mniej więcej zamykaliśmy stawkę.
Cały czas czułem rezerwy ale
wolałem się nie wygłupiać i zostawić siły na później. Na ok. 15 km już jednak
nie wytrzymałem i przyśpieszyłem zostawiając Kolegę z tyłu. Prawie cały czas
biegłem samotnie. Nie było to większym problemem, ale też nie ułatwiało. Co jakiś
czas pojawiali się w zasięgu wzroku biegacze na których stawiałem sobie pojedyncze
cele – „łykam następnego”. Udało mi się w ten sposób wyprzedzić kilku
zawodników.
Jak by było tego mało: że bardzo
pagórkowaty teren, wysoka temperatura i ostre słońce, to atakowały nas całe
stada much. Wlatywały do uszu, nosa, oczu …, o reszcie nie wspomnę. Każde zatrzymanie
się w punkcie z napojami doprowadzało do szału. Kubeczek z piciem natychmiast był
pełny much. W czasie biegu komicznie wyglądali wszyscy biegacze. Nad głową
każdego kłębiło się całe stado i wszyscy zamiast pracować rękoma dla bardziej
wydajnego biegu, machali nad głową próbując choć trochę ulżyć w tej sytuacji.
Jednakże nie poddawałem się i
biegłem w miarę stałym tempem wyprzedzając kolejne osoby. Na dwa kilometry
przed końcem trasy dałem z siebie wszystko. Na metę wpadłem wykończony.
Wynik jak
na rodzaj biegu i warunki całkiem dobry – 4:55:26. Taki wynik jeszcze w zeszłym
roku zupełnie by mnie satysfakcjonował w biegu miejskim, a co dopiero taki
przełaj. Kolega wpadł na metę ok. 45 minut później i również był z siebie
zadowolony.
Możliwość relaksu jaki daje miejsce niezastąpiona.
Podsumowując, kondycyjnie było
naprawdę dobrze. Nie miałem żadnego kryzysu fizycznego ani psychicznego. Mięśnie
jednak bardzo mocno dostały w kość. Mam nadzieję, że ten maraton okaże się
bardzo dobrym treningiem przed kolejnymi startami. Liczę, że we wrześniu w
Maratonie Warszawskim uda się zejść delikatnie poniżej 4:15.