25 czerwca 2016
Rok temu nie udało mi się
ukończyć tego biegu. Na 36 km po upływie 7 godzin i 10 minut totalnie wycieńczony
i odwodniony zszedłem z trasy. Postanowiłem, że w następnej edycji się odkuję i
dlatego w ostatni weekend czerwca zjawiłem się w Pasterce w celu wystartowania
i ukończenia biegu.
Już dzień przed startem podziwiałem w oddali metę mieszczącą się na widocznym w oddali Szczelińcu Wielkim.
Podobnie jak rok temu rano na
starcie było już ok 30oC. Zwarty i gotowy do biegu nie zważając na
to co mnie czeka wyczekiwałem komendy start co po chwili nastąpiło.
(L)
Ruszyłem spokojnie
i nie chcąc popełnić błędów z przed roku postanowiłem rygorystycznie z
zegarkiem w ręku co godzinę przyjmować drobny posiłek energetyczny i regularnie
małymi porcjami nawadniać organizm. Martwiłem się o różne rzeczy ale nie
przewidziałem tego co stało się dosłownie po 5-6 kilometrach. Na jednym ze
zbiegów biegnąc zupełnie normalnie - stało się. Postawiłem niefortunnie lewą
stopę i wykręciłem staw skokowy. Przeszył mnie nieprawdopodobny ból i
natychmiast przez głowę przeszła myśl, że dla mnie ten bieg właśnie się
skończył.
Jednakże po kilku chwilach
postanowiłem delikatnie rozchodzić nogę i zobaczyć co będzie. Ból nadal był dość
mocny ale do wytrzymania. Pomyślałem, że warto spróbować i kontynuowałem bieg. Najpierw
spokojnie a po chwili już prawie normalnie. Jednakże uległa całkowitej zmianie
moja strategia. Normalnie moim atutem są zbiegi na których nadrabiam czas stracony
na podejściach. Teraz po urazie ze względu na ból i strach przed ponownym
wykręceniem stopy, musiałem stawiać każdy krok bardzo ostrożnie co wykluczało szybkie
zbieganie.
Tak walcząc z dalszą trasą
dotarłem do pierwszego punktu na 8 km z czasem 1:25, co było trochę słabszym
wynikiem niż w zeszłym roku. Uzupełniłem bukłak z wodą (niby piłem regularnie a
w bukłaku prawie nie ubyło picia), zjadłem solidną porcję arbuza i ruszyłem w
dalszą drogę. Delektowałem się trasą i krok po kroku napierałem do przodu nie
zważając na ból nogi i rosnącą temperaturę.
Do drugiego punktu kontrolnego na
18 km dotarłem z czasem 3:15 co było trochę szybciej niż w ubiegłym roku. Teraz
już piłem dużo więcej i uzupełniając bukłak okazało się, że był prawie pusty. Byłem
zadowolony z siebie, że realizuję plan i ruszyłem na dalszą część trasy. Po chwili
nastąpiła pierwsza z wielu niespodzianek na trasie gdzie spotkałem moich
najwierniejszych kibiców.
Czułem się wspaniale i mijając
wielu zawodników przemierzałem kolejny odcinek. Przed trzecim punktem kolejny
raz spotkałem Asię i Maksa którzy dotarli tu skrótem i razem biegliśmy do samej
Pasterki. W tym punkcie, na 28 km zameldowałem się z czasem 5:05 co było o
blisko pół godziny słabiej niż rok temu. Wzmocniłem się owocami, ochłodziłem
lodowatą wodą i zbytnio nie marudząc ruszyłem w dalszą trasę. Zaczęły się
pierwsze kryzysy, a miałem świadomość, że odcinek który wykończył mnie rok temu
dopiero przede mną. Wiedziałem, że muszę wykorzystać każdą możliwość do
szybkiego biegu, ponieważ nieuchronnie zbliżało się mordercze podejście
ciągnące się aż prawie do czwartego punktu. Biegłem ile sił w nogach nieustannie
się potykając i tracąc równowagę. Całe podejście wspierając się na kijkach
mozolnie krok po kroku przebyłem niemal bez przerwy. Pozostało tylko bardzo
niewygodne zejście po skałach i dotarłem do 4 punktu gdzie rok temu zakończyłem
bieg. Na 36 km stawiłem się równo po 7 godzinach od startu. To 10 minut
szybciej niż rok temu, co oznaczało, że nadrobiłem sporo czasu na tym jakże
ciężkim odcinku. Tu po bardzo krótkim czasie niezbędnym do uzupełnienia picia
ruszyłem dalej. Na tym odcinku biegłem już zupełnie sam. Przywykłem do tego
uczestnicząc w wielu tego typu biegach więc specjalnie mi to nie doskwierało. Po
pewnym czasie w oddali, na rozległej polanie przed lasem prowadzącym do
Błędnych Skał gdzie był kolejny punkt, dostrzegłem jednego z zawodników. To dało
mi kolejny impuls do wykrzesania resztek sił i dość szybko biegłem. Podejście pod
Błędne Skały to na przemian marsz i bieg z nieustającą presją dogonienia
widzianego wcześniej zawodnika. Udało mi się to dopiero na punkcie, czyli na 43
km z czasem 8:10.
Tu spotkałem wielu zawodników
którzy postanowili zakończyć swoją przygodę z SMGS i zawodnika którego goniłem.
Nie zwlekając ruszyłem dalej do przodu a chwilę później on mnie dogonił i jakiś
czas kontynuowaliśmy bieg razem. Jednakże nie wytrzymałem tempa i znowu
zostałem sam. Zbiegając z Błędnych Skał tuż przed Karłowem wyprzedzałem najpierw
pojedyncze osoby, następnie większą grupę zawodników.
Zbliżając się do ostatniego
podejścia na Szczeliniec Wielki mijałem zawodników którzy już wracali z mety i
gorąco mnie dopingowali. Ostatni odcinek to dramatyczna wspinaczka kilkaset
metrów po schodach. Normalnie większość turystów choćby w klapkach pokonuje ten
odcinek bez większych problemów, ja jednak byłem bliski utraty przytomności. Przed
samym szczytem znowu powitała mnie Asia i z widocznym przerażeniem w oczach
rzuciła mi się w objęcia.
Dalej trasę przemierzyliśmy razem aż do samej mety. Tak więc udało mi się dotrzeć na
50 km z czasem 9 godzin i 44 minuty.
Jednakże bieg ten okupiłem zdrowiem. Większość więzadeł w stawie skokowym doznało uszkodzeń II i III stopnia. Dodatkowo rozerwałem torebkę stawową.
Nie mniej niczego nie żałuję.