wtorek, 5 sierpnia 2014

Maraton Karkonoski

2 sierpnia 2014


Do Szklarskiej Poręby przyjechałem na dwa dni przed startem. Organizator postanowił wprowadzić limit czasowy na pierwszym i do tego bardzo trudnym odcinku, czyli na grani na końcu podbiegu. Limit wynosił 1:20:00 i bardzo mnie niepokoiło, że nie zdążę. Dlatego też, ledwo się zameldowałem i zaraz wyruszyłem na przebieżkę aby skontrolować czy jestem w stanie zmieścić się w limicie czasowym. Pod nartostradę Puchatek do pośredniej stacji kolejki dotarłem w czasie 11 minut i byłem już mocno zmęczony. Kolejne punkty jakie zmierzyłem to 41 minut przy charakterystycznych skałach, 46 minut przy schronisku Pod Łabskim Szczytem i w punkcie kontrolnym na dwie minuty przed limitem czasowym. Biegłem dość mocno ale z rezerwą, co pozwoliło mi na komfort psychiczny, że w dniu biegu wszystko powinno się udać. Na dół zbiegłem stanowczo ale bez nadmiernego forsowania się.
Następnego dnie razem z żoną wybraliśmy się na całodniową wycieczkę górską co w połączeniu z bieganiem z dnia wczorajszego dało niezłe zakwasy.
Na starcie stanąłem trochę zmęczony i zastanawiałem się, czy te bieganie i wycieczka były dobrym pomysłem. Jednakże fakt, że zdążyłem w limicie czasowym dawał mi wielki komfort psychiczny dzięki czemu w rezultacie byłem zadowolony z takiej „taktyki”.
Wystartowaliśmy. Od razu wszystko mocno się rozciągnęło.


Ja bez podpalania się odcinek Puchatka pokonałem w dokładnie tym samym czasie co 2 dni wcześniej. Trochę mnie to zaniepokoiło ale brnąłem dalej.

(L)
Przy skałach i przy schronisku miałem już 4 minuty rezerwy, a w punkcie kontrolnym byłem 1:13:00, czyli siedem minut przed czasem.
Po wbiegnięciu na grań ogarnęła mnie euforia. Biegło mi się wspaniale, do tego stopnia, że w Śnieżnych Kotłach zrobiłem nawet kilka zdjęć.


Dalej biegłem dość mocno, ale trasa była ciężka i często, szczególnie po kamieniach musiałem przechodzić w marsz. Mniej więcej w tym miejscu była grupka kibiców którzy przy pomocy gwizdków i okrzyków zagrzewali biegaczy do walki. Dla mnie takie momenty są bardzo ważne i budujące.
Wielokrotnie przemierzałem Karkonosze ale nigdy od strony Szrenicy. Tak czy inaczej wydawało mi się, że dotarłem już do końcowego podejścia na Śnieżkę. Jakim było moje zaskoczenie gdy w pewnym momencie, ujrzałem szczyt niemalże na krańcu widnokręgu.


Okazało się, że mam do Śnieżki jeszcze nieprawdopodobnie długi odcinek trasy. Trochę przestraszony ale nie zrażony napierałem do przodu. Tak przeplatając bieg z marszem dotarłem na Śnieżkę.


Znowu jak gdyby nigdy nic urządziłem małą sesję zdjęciową J.


W punkcie kontrolnym na szczycie odnotowałem czas 4:02:07. Z jakiegoś powodu wbiłem sobie do głowy, że to bardzo dobry czas bo teraz będzie już tylko z górki. Oczywiście to nie prawda, ponieważ czekały mnie jeszcze bardzo mocne podbiegi w drodze powrotnej, co doskonale ilustruje profil trasy.


Wtedy jednak byłem przekonany, że skoro pierwszą część trasy pokonałem w 4 godziny, to droga powrotna zajmie mi miej.
Oczywiście szybko się zorientowałem, że moja ocena sytuacji była błędna. Zacząłem powoli obawiać się o mój wynik, a dokładniej czy zmieszczę się w limicie 8 godzin. Do Śnieżnych Kotłów dotarłem z czasem 7:10:00 i jak by tego było mało zabrakło mi w bukłaku wody, a od kilku godzin słońce operowało bardzo mocno. Przed samym zbiegiem z grani stali GOPR-owcy i jeden z nich użyczył mi łyka swojej wody za co składam mu wielkie dzięki.
Ze względu na to, że do limitu zostało tylko 50 minut cały zbieg musiałem wykonać bardzo mocno. Jakby było mało urozmaiceń w trakcie biegu, w tym momencie rozpętała się burza. Z jednej strony było przyjemniej dla ciała, z drugiej kamienie mokre powodowały ryzyko upadku a odcinek do schroniska Pod Łabskim Szczytem jest bardzo wymagający. Udało się jednak przebyć go bez żadnych komplikacji. Dalej mocny zbieg ale już po drodze pokrytej ziemią bez kamieni. Stromo do tego stopnia, że należało wyhamowywać aby nie „zaliczyć gleby”. W końcu dotarłem do nartostrady Puchatek i kontynuowałem szybki zbieg w kierunku mety.


Tam wiwaty żony i widzów co dało jeszcze ostatniego „kopa” aby wykrzesać resztki sił. Na mecie zameldowałem się z czasem 7:49:42 bardzo szczęśliwy.

Bieg i cała impreza bardzo mi się podobały. Brakowało mi tylko dopingu na trasie, co było trochę dla mnie zaskoczeniem, ponieważ było mnóstwo turystów. Jednakże bardzo często miałem wrażenie, że jesteśmy dla nich tylko przeszkodą. Dziękuję jednak bardzo tym, którzy dopingowali i krzepili dobrym motywującym słowem lub okrzykiem.