Kolejny maraton z cyklu Korony
Maratonów Polskich – trzeci. Cztery tygodnie temu biegłem w Maratonie
Wrocławskim i ustanowiłem swój rekord. W zasadzie nie odpoczywałem, ale
treningi robiłem raczej niewymagające. Podtrzymywałem jedynie formę. W dniu
biegu czułem się wyśmienicie. Nic mi nie dolegało i czułem się „spragniony
biegania”. Dodatkowo poza żoną towarzyszył mi kolega z Poznania, co wzmagało
fajną atmosferę.
Tym razem, odmiennie od ostatnich
dwóch maratonów, nie miałem zamiaru skupiać się na tętnie, a raczej na
odpowiednim tempie. Oczywiście, starałem się w tym wszystkim zbytnio nie
zapomnieć, aby nie odbiło się czkawką w końcówce biegu.
Na starcie bardzo zimno. Do momentu
wystrzału byłem ubrany na „cebulę”.
Na miejscu startu obok mnie szykował
się do biegu ksiądz w sutannie. Zażartowałem, że mam nadzieję, że nie będzie
udzielał Ostatniego Namaszczenia. Słowa okazały się prorocze. Podczas biegu na
moich oczach reanimowano jednego z biegaczy. Na mecie dowiedziałem się, że
ratunek okazał się nieskuteczny i że biegnący ksiądz udzielił Ostatniego
Namaszczenia. Nie wykluczone że to ten z którym żartowaliśmy na starcie.
Bieg rozpoczął się zgodnie z moim
planem. Bez szaleństwa ale w tempie ukierunkowanym na co najmniej porównywalny
wynik z Wrocławiem. Na każdym z
międzyczasów mój wynik był o kilka minut lepszy, a moje samopoczucie bardzo
dobre. Na półmetku byłem o 12 minut szybciej niż we Wrocławiu. Cały czas
kontrolowałem sytuację i biegłem stałym tempem. Nie miałem ani chwili
zwątpienia. Dodatkowo, Żona z moim Kolegą w kliku miejscach trasy oczekiwali
mnie i wspierali dopingiem.
W okolicach 35 kilometra pojawił
się mały kryzys. Na odcinku ok. 1,5 km dosyć znaczący podbieg, sprawiający
wrażenie nigdy się nie kończącego. Jednakże dalej już siła woli i euforia
pozwoliły dobiec do mety z czasem netto 04:47:42, brutto 04:51:31.
To mój nowy rekord, lepszy od
Wrocławia o prawie 11 minut. Wtedy wydawało mi się, że już nie jestem w stanie
pobiec szybciej. Udało się.
Do kolejnego maratonu z cyklu
korony zostało mniej więcej pół roku. Mam nadzieję, że uda mi się dobrze przygotować
i zanotuję kolejny, choćby minimalny progres.
Podsumowując muszę powiedzieć, że
maraton w Poznaniu bardzo mi się podobał. Trasa była dość przyjemna i
zróżnicowana. Kibiców bardzo dużo, którzy żywiołowo dopingowali biegaczy. Kierowcy
wykazywali wiele zrozumienia i w przeciwieństwie szczególnie do Wrocławia nie
trąbili ani nie robili żadnych wyrzutów. Mało tego, wielokrotnie widziałem
kierowców stojących w korku kibicujących z wnętrza samochodu, lub wręcz będących
na zewnątrz z okrzykami zachęty dla biegnących.
Doskonała impreza.
Jak by tego było mało, na mecie poza izotonikami, było również piwo :).