Kolejna edycja Pucharu Maratonu Warszawskiego. Tym razem 25 km.
To już mój ostatni oficjalny
sprawdzian przed Maratonem Wrocławskim. W dzisiejszym biegu konsekwentnie
trzymałem się założonego poziomu tętna z jakim mam zamiar biec we Wrocławiu i
Poznaniu.
Nie wiem, czy co tygodniowe uczestnictwo
w biegach na dystansach powyżej 20 km czy jakieś błędy w przygotowaniu, ale
pobiegłem bardzo kiepsko. Jestem z siebie zupełnie niezadowolony. Do mniej
więcej 15 km biegło mi się całkiem dobrze. Tym bardziej, że pogoda była
wyśmienita do biegania. Przyszła mi nawet do głowy myśl, że skoro jestem dobrze
przygotowany, to nie będę rezygnował z Maratonu Warszawskiego i pobiegnę w
trzech maratonach co dwa tygodnie (Wrocław, Warszawa, Poznań). Jednakże, wraz z
czasem i dystansem mój entuzjazm słabł coraz bardziej. Po czwartej pętli na 20
km pojawiły się pierwsze słabości psychiczne. Zaczynałem rozważać, czy nie
przejść z biegu w marsz. Jedyne co udało mi się pozytywnego uzyskać, to właśnie
fakt, że się nie poddałem i konsekwentnie biegłem cały dystans do samej mety. Nie
zmienia to faktu, że uzyskany czas 02:51:44 nie może napawać optymizmem. Mało tego,
ostatnią piątkę biegłem tempem powyżej 7:30. Jeśli dzisiejszy bieg ma być
wyznacznikiem mojej aktualnej formy to jestem załamany. W takiej dyspozycji nie
uda mi się na pewno złamać dla mnie magicznej piątki.
Pociesza mnie jedynie fakt, że ta
słabość to być może jedynie efekt konsekwentnego biegania i zmęczenia
organizmu. Do maratonu zostało dwa tygodnie. Planuje do samego końca biegać
tylko 5 km dystanse w nieforsowanym tempie. Może organizm się zregeneruje i na
16 września wstrzelę się idealnie z formą.
Oczywiście Świat się nie zawali
jeśli będzie inaczej. Póki co zdrowie mi raczej dopisuje (co w moim wypadku to
sukces) i jeśli nie wydarzy się nic niespodziewanego, to chociaż pod tym
względem będzie dobrze.