poniedziałek, 26 września 2011

33 Maraton Warszawski

Mały wstęp.
W zeszłym roku zadebiutowałem w biegu maratońskim. Było to trochę jak porywanie się z motyką na słońce. Czemu? Dlatego, że zacząłem swoje pierwsze biegania w życiu na pół roku przed 32 Maratonem Warszawskim.  Po trzech miesiącach podjąłem decyzję o starcie. Biegałem wtedy maksymalnie czterokilometrowe dystanse. Jednakże, od tego momentu wziąłem się poważnie do roboty. Po 3 miesiącach, w debiucie uzyskałem czas 5:40:30 (5:37:27 netto). Byłem szczęśliwy.


Do 33 Maratonu Warszawskiego postanowiłem się przygotować w miarę możliwości solidnie. Przez rok przebiegłem ok 1 000 km. Wziąłem udział w wielu zawodach na różnych dystansach. Byłem gotowy do biegu w granicach 4:15-4:30. Oczywiście plany planami a życie swoje.
Na dwa tygodnie przed startem dopadła mnie rwa kulszowa. Wziąłem serię zastrzyków i do samego startu faszerowałem się antybiotykami. 25 września, szykując się rano do startu, byłem bliski rezygnacji. Jednakże doszedłem do wniosku, że jeśli nie spróbuję to będę miał straszne wyrzuty przez długi czas. Byłem gotowy przerwać bieg nawet natychmiast po starcie jeśli tylko byłaby taka konieczność.
Zaraz po starcie nie było tak źle.

Nr 1888

Jednakże, mniej więcej na 15 km. antybiotyki dały o sobie znać. Zupełnie opadłem z sił, mimo nie forsownego tempa. Ponadto, ból w plecach nasilał się z każdą chwilą i promieniował na nogę i rękę.  Każda część mojego ciała "mówiła" mi - zrezygnuj. Resztkami woli starałem się nie poddać. Biegłem coraz wolniej i z narastającymi problemami. Jechał obok mnie na rowerze mój serdeczny Kolega i wspierał mnie cały czas. Nie wykluczone, że bez tego bym nie dał rady. To była prawdziwa walka z przeciwnościami. Całe moje ciało sprzysięgło się aby mi dokuczyć i utrudnić bieg.
Na mecie niespodzianka. Czekają moi najbliżsi i finiszują razem ze mną.

Finisz z córką

Udało się dotrzeć do mety. "Finiszowałem :)" z czasem 5:16:50 (5:14:36 netto).


Czułem się jak zwycięzca (do tej pory nie rozumiem czemu nie dostałem Volva :). Byłem tak wycieńczony, że po przekroczeniu mety pobiegłem dalej. Dopiero słowa córki "Tato, możesz już przestać biec" spowodowały, że się zatrzymałem.
Na mecie łzy z bólu i emocji. Ale to się nie liczy. Teraz chwila odpoczynku i kolejne przygotowania. Bo jak się zacznie biegać w Maratonach to chciałoby się biegać już zawsze. Mam nadzieję, że do następnego przygotuje się dobrze i zdrowie nie spłata mi żadnego figla. Może wtedy uda się zrealizować plan którego nie wykonałem tym razem. Nie poddaje się.